piątek, 27 marca 2015

Rozdział XIII Bogowie...

 

 Olimpia

 


"[...]Potem pojawiła się mgła, która go przysłoniła, a potem już go nie było. Zostałam sama na polanie."

 Stałam chwilę, zastanawiając się i uświadomiłam sobie że nikt od paru lat nie wyprowadził mnie tak z równowagi jak dzisiaj ten Ethan i Lynette. Uspokoiłam oddech i rozmyślałam o całej tej sytuacji... Kim jest Ethan? Może jakimś bogiem bądź półbogiem, w każdym razie na pewno nie jest śmiertelnikiem i trzeba na niego uważać. A co do Lynette to już nie moja sprawa, jak nie chce to niech nie wraca będzie mi to dużo bardziej na rękę, mam dość latania za tą nieopanowaną histeryczką. Spojrzałam na słońce chylące się ku zachodowi, które malowało tysiące barw na wieczornym niebie
-Zaraz zmierzch- pomyślałam
Właśnie ruszałam w stronę lasu z zamiarem polowania gdy uświadomiłam sobie że mój łuk został w krzakach, poszłam po niego szybkim krokiem a następnie zatopiłam się w leśnej gęstwinie. Stąpałam po wilgotnym, zimnym mchu obrastającym niemal wszystko co znajdowało się na ziemi, czułam unoszący się wokół żywiczny zapach kory drew, nasłuchiwałam wszystkich dźwięków rozbrzmiewających w leśnej głuszy skupiając się na każdym który mogła wydawać ofiara dzisiejszego polowania jednocześnie patrząc na obfitą kojącą zieleń lasu w poszukiwaniu ruchów zwierząt. Po chwili usłyszałam cichy tętent zgrabnych racic, a z za drzewa wyłoniła się smukła brązowa sarna, stąpałam jak najciszej żeby zbliżyć się do zwierzęcia, już napinałam cięciwę łuku gdy niedaleko mnie rozległ się trzask gałęzi, dzikie zwierze odwróciło się przestraszone w moją stronę a zaraz potem ruszyło pędem w las. Rzuciłam się w pogoń za nim nie zwracając szczególnej uwagi na owy dźwięk, biegłam przez las przemykając w śród gałęzi i drzew nie zatrzymując się nawet na sekundę, wilgotne świeże powietrze dodawało sił a orzeźwiające krople rosy które przez przypadek rękoma strzepywałam z liści chłodziło rozpaloną biegiem skórę. Wreszcie mogłam uwolnić się od wszystkiego, od myśli wydarzeń, ludzi i świata... Przegonić czas i zapomnieć o wszystkim, ciągle starałam się być opanowana, chłodna i zdystansowana, nigdy nigdzie nie mogłam być sobą i mówić co myślę. Ale tu i teraz liczyłam się tylko ja, zwierzyna i otaczający nas las, wszystko inne zostało w tyle. Lawirując pośród drzew byłam w swoim żywiole, robiłam to co naprawdę kocham i nie chodziło tylko o zabicie zwierzęcia czy zdobycie kolacji, chodziło o wolność, prawdziwą jedyną wolność ściganie się z wiatrem i naturą. Teraz w tym lesie, czując wiatr rozwiewający mi włosy i biegnąc co sił mogłam być sobą, czułam się panią otaczającej mnie zieleni. Już prawie dogoniłam leśne stworzenie gdy korzeń drzewa niespodziewanie wyrósł spod ziemi, z rozpędu potknęłam się o niego trafiając twarzą w ziemię i jadąc kawałek na brzuchu po zwilżonej rosą trawie, chwilę potem niedaleko mnie rozległ się kpiący perlisty śmiech
- No któż by się spodziewał- pomyślałam gniewnie
Położyłam dłonie na wysokości szyi i dźwignęłam się do góry, usiadłam mówiąc przez zaciśnięte zęby
- Artemida
Spojrzałam w górę i moim oczom ukazała się ona, znienawidzona bogini której ulubioną rozrywką było uprzykrzanie mi życia. Stała opierając się o drzewo nieopodal mnie w swoim śnieżnobiałym chitonie przed kolano lekko połyskującym w promieniach zachodzącego słońca, w talii była przepasana ciemno brązowym skórzanym pasem do którego była przyczepiona płócienna sakiewka i nóż myśliwski, długie rudobrązowe włosy miała spuszczone falującą kaskadą na plecy a jedyną ozdobą na nich była srebrna opaska okrążając jej głowę z platynowym półksiężycem na wysokości czoła. Patrzyła na mnie z góry swoimi ciemnozielonymi oczami otoczonymi kaskadą czarnych rzęs
- Moim zdaniem powinnaś się umyć zanim spojrzysz w oczy bogini- odpowiedziała z udawanym oburzeniem
- I najpierw naucz się chodzić zanim się porwiesz na coś takiego jak polowanie- dodała szyderczo
- Obie dobrze wiemy co i dlaczego robi tu ten korzeń- powiedziałam siląc się na neutralny ton głosu
- Tak racja obie wiemy co tu robi, wyrósł wraz z tym drzewem- odpowiedziała niewinnie
- Jak chcesz się pośmiać znajdź sobie inną zabawkę bo mi przez ciebie kolacja właśnie uciekła-mówiłam ze złością
-A może ty się po prostu boisz tego że ja, zwykły śmiertelnik mogłabym być lepsza niż ty w polowaniu, lepsza od samej bogini łowów- dodałam z przekąsem 
- Jak śmiesz tak do mnie mówić- odpowiedziała z niebezpiecznym błyskiem w oku
A jej twarz zmieniła się diametralnie, z wesołej i kpiącej na pełną furii, zachowywała się jakbym właśnie uderzyła ją w tą piękną twarzyczkę
- Jak ja śmiem? A kto zniża się do używania swoich mocy bo nie umie pogodzić się z prawdą- odpowiedziałam kpiąco jak ona wcześniej
-Lepiej uważaj co mówisz, bo jednym machnięciem dłoni mogę zamienić cię w robaka!- powiedziała podniesionym tonem
- To ciekawe czemu tego jeszcze nie zrobiłaś.... A może reakcji brata i ojca też się boisz?- odpowiedziałam nie zważając na niebezpieczeństwo wywołane wypowiedzeniem tych słów
- Zapłacisz za każde słowo wypowiedziane w tym momencie!!!- wykrzyknęła unosząc swą dłoń 
Już myślałam że naprawdę odważy się mnie uśmiercić bądź zamienić w jakiegoś robaka gdy nagle
słońce zaczęło przybliżać się z zawrotną prędkością, jego światło oślepiało a żar palił skórę. Wyglądało to tak jakby słońce wylądowało na ziemi gdy zetknęło się z horyzontem i przyjechało do nas, to pewnie dlatego że w pewnym sensie naprawdę tak było...
Odwróciłam się i zakryłam rękoma oczy a gdy wszystko ustało spojrzałam na beztroskiego młodego mężczyznę. Miał zmierzwione włosy w kolorze promieni słonecznych, kobaltowe oczy, mocno zrysowaną linie szczęki i idealnie wykrojone brzoskwiniowe usta, jego rysy były delikatne i szlachetne. Biały Grecki chiton do kolan pod którym układały się doskonale wyrzeźbione mięśnie, kontrastował z opalenizną boga, uśmiechną się czarująco ukazują idealnie białe żeby i poprawił złotą koronę z dwóch liści lauru splecionych ze sobą
- Ja jak zawsze miałem porażające wejście, nie sądzicie?!- zawołał podekscytowany bóg słońca, stojąc w swoim złotym rydwanie zaprzęgniętym w dwa białe konie z bursztynowymi grzywami
Nawet ja musiałam przyznać że jego wygląd robił wrażenie i pewnie łamał serce niejednej kobiety
-Apollin, nie teraz- powiedziała kotłująca się ze złości Artemida
Młody bóg spojrzał to na nią, to na mnie próbując zorientować się w sytuacji, ja już zdążyłam się do niego trochę przysunąć z obawy przed wściekłą boginią. Wtedy jego spojrzenie stało się pobłażliwe a na usta wpełzł łobuzerski uśmiech
-Oj a wy znów się kłócicie....- powiedział niby przejęty
-Nie bądźcie zazdrosne, przecież obydwie was kocham- mówiąc to rozłożył ramiona i położył jedno na moim ramieniu a drugie na Artemidy
-Nie ośmieszaj się- odpowiedziała wściekła Artemida zrzucają jego rękę ze swojego ramienia 
-Lepiej zajmij się sobą i daj mi zniszczyć tą nędzną śmiertelniczkę, która śmie mi się sprzeciwiać! Mi!! Bogini lasu i łowów, księżyca i gwiazd, córce gromowładnego Zeusa, pana niebios!!!- wykrzyczała swoją tyradę oburzona i delikatnie mówiąc zła Artemida, wprawiając swojego brata w coraz większe zdumienie
- Armi, uspokój się bo to zaczyna być niezdrowe- odpowiedział patrząc na nią i z dezaprobatą marszcząc brwi
-A jako bóg lekarzy, słońca, wyroczni, muzyki i tak dalej mogę ci przepisać jakieś ziółka na uspokojenie- dodał ze szelmowskim uśmiechem, mrugając do niej jednym okiem
I jakbyś mogła to zostaw nas samych....- powiedział przyciągając mnie do siebie mocniej i  machając śmiesznie brwiami
-Nie mogę wierzyć że pozwalasz by ta kreatura cie wykorzystywała- odpowiedziała mu zdenerwowana
potem podeszła do mnie i szepnęła zamieniając się w powiew zimnego wiatru po którym przeszły mnie ciarki u podstawy kręgosłupa
-Jeszcze się zemszczę.... 

Próbowałam się lekko odsunąć od promiennego boga
- No a teraz możemy się gdzieś przejść....- zaproponował
-Wiesz Apollo naprawdę dziękuje ci za ratunek ale ja nie mogę w tej chwili bo muszę upolować jedzenie, i spójrz jak ja wyglądam mam cały chiton ubrudzony, a poza tym nie jestem zainteresowana tobą w ten sposób...-odpowiedziałam delikatnie, powoli się oddalając
- O nic się nie martw słońce, ja ci wszystko mogę dać- powiedział nonszalancko 
Następnie podniósł rękę i machną nią wzdłuż mojego ciała, a ubrudzony chiton, pokołtunione włosy i cały "nieidealny" wygląd  zaczął się zmieniać. Już po chwili miodowe kręcone włosy miałam lekko spięte złotą klamrą w górnej części głowy, delikatnie złotawy chiton do kostek ze złotym subtelnym paskiem w talii powiewał wokół moich stóp, a na przedramieniu pojawiła się również złota bransoleta, moja wcześniej ubrudzona skóra teraz była nieskazitelnie czysta i unosił się wokół mnie lekki cynamonowy zapach
- I tak łatwo nie odpuszczę, o serce damy trzeba walczyć, a musisz przyznać romantyzmu mi nie brakuje jestem przecież bogiem muzyki, poezji i piękna- mrukną mi do ucha uwodzicielskim głosem
-Naprawdę myślę że powinnam już iść, może innym razem gdzieś się wybierzemy- odpowiedziałam zażenowana i lekko zdenerwowana zostawaniem sam na sam z zakochanym we mnie bogiem
- Ależ proszę cię o ten jeden wieczór... O pani mego serca, zrobię dla ciebie wszystko tylko bądź mi bardziej przychylna- wygłosił teatralnym głosem, zaraz potem robiąc słodkie oczka
Co tu dużo mówić... Chciałam zwiać do domu albo polować, ale na pewno nie chciałam gdzieś chodzić z tym aroganckim bogiem ani z żadnym innym mężczyzną, osobiście uważałam ich za wyjątkowo płytkie i nierozumne stworzenia. Ale chcąc nie chcąc to jest bóg, bóg który chwile wcześniej uratował mnie przed przemianą w robaka więc nie chcąc mu się narazić ani stracić jego pomocy musiałam się zgodzić na ten bagatelny "spacer"
-No dobrze chodźmy gdzieś- powiedziałam zmuszając się do uśmiechu
Jego entuzjazm wyraźnie wzrósł, zaraz potem podbiegł do rydwany staną obok i w szarmanckim geście pokazał mi wejście mówiąc
-Panie przodem
Weszłam do jego rydwanu przeklinając to jaki jest mały i w locie będziemy musieli stać bardzo blisko siebie, czego wolałabym uniknąć
- A więc, gdzie byś zechciała lecieć droga pani?- 
Parsknęłam śmiechem, zawsze mnie bawiła ta wytworna szarmanckość połączona z beztroskością u Apolla. Rozbawiona odpowiedziałam prowadząc dalej jego grę, próbując ująć to równie poetycko
- Miejsce które ty kochasz jest również moim ukochanym więc zabierz mnie tam proszę-
- Więc kierunek na Delos!- wykrzykną uradowany wprowadzając rydwan w ruch
Wznieśliśmy się natychmiast do góry a Apollo poklepał po szyi dwa białe rumaki ciągnące rydwan po niebie
-Spójrz na to- zawołał do mnie chcąc się popisać
Pociągną konie ku górze a potem znów na dół i w bok, nie wiedziałam o co mu chodzi gdy na niebie pojawiło się tysiące barw, które cały czas się zmieniały. W jednej chwili pozwolił by przechodziły od żółtego do krwistego szkarłatu a to znów w innej mieniły się odcieniami różu, fioletu i indygo. Oniemiałam z wrażenia, i sądząc po jego minie taki miał zamiar, zadowolony z siebie prowadził rydwan ku morzu Śródziemnemu na wyspę jego największej czci. W czasie lotu uraczył mnie wieloma wierszami na mój temat i mojego wyglądu, ale również mówił o historii tej wyspy, jak Posejdon pomógł jego matce i Latona urodziła jego i Artemide, opowiadał również o wspaniałych świątyniach górach i widoku na morze. Na początku nie chciałam jechać z nim nigdzie ale teraz miałam znacznie lepszy humor, co prawda bóg słońca potrafił być wyjątkowo irytujący i arogancki ale mnie bardzo bawił, choć gdybym mogła cofnąć się w czasie i sytuacja pozwoliła by na odmowę to bez wahania i tak bym to zrobiła bo mam konieczniejsze rzeczy do wykonania niż wpatrywanie się w niesamowite zachody słońca i słuchania historii jakiejś wyspy aczkolwiek i tak było dużo lepiej niż się spodziewałam. Po paru minutach Apollo zwrócił rydwan do lądowania i znaleźliśmy się ziemi, wokół panował już całkowity mrok a dzięki Artemidzie nie było widać księżyca ani nawet jednej gwiazdy 
-Dzięki siostrzyczko- mrukną zirytowany Apollo patrząc w niebo
skrzywiłam czując zimno i patrząc na atramentową czerń spowijającą wszystko
-Nie bój nic moja różo dla ciebie nawet słonce z nieba ściągnę więc nie ma problemu 
I wtem trzy metry nad naszymi głowami pojawiło się miniaturowe słońce dające ciepło i rozpraszające mrok,  Apollo poprowadził mnie kamienną ścieżką prowadzącą na wzgórze i wtedy zamiast ścieżki zaczął się tunel. Dość wysokie ściany prowadzące daleko w głąb zrobione z różnorodnych głazów, na tych ścianach widniały niezapalone pochodnie wtem Apollo nałożył na opuszki palców dwie metalowe części i pstrykną razem z nimi na palcach. I wtedy wszystkie pochodnie zapłonęły ogniem, z przerażenia i szoku cofnęłam się
- Niesamowite co? Hefajstos mi takie zrobił
Wciąż niepewna co do pochodni wahałam się na wejściem do tunelu, ale gdy Apollo zaproponował że będzie mnie przytulał żebym się nie bała stwierdziłam że to wcale takie straszne nie jest i weszłam bez jego pomocy, szliśmy ciągnącym się w górę tunelem który doprowadził nas do większej komory. Na czterech białych gipsowych kolumnach typu jońskiego, opierał się biały dach za to nie było ścian i zimny wiatr wywołał u mnie gęsią skórkę, wtem Apollo znów przyzwał słońce tym razem większe, oświetlające większość wyspy. Czułam się jak po zwykłym słońcem, żar lał się z nieba a nadmorska bryza otulała moje ciało lekkim podmuchem ciepłego wiatru zrobiło się jasno i ogólnie było prawie tak samo, tylko z tą różnicą że prawdziwe słońce świeci na znacznie większym obszarze, bo jak teraz rozejrzałam się dookoła to dwie mile dalej był mrok. Wyglądało to zjawiskowo, patrzyłam na uderzające o skały turkusowe fale wody połyskującej w słońcu a jak spojrzałam dalej widziałam czarną wodę kołyszącą się niespokojnie jakby otaczała nas tarcza słoneczna. Prostokąt na którym staliśmy był dosyć długi rozciągał się na dziesięć metrów, a szeroki był na sześć. Wyszłam poza dach i gipsową podłogę rozkoszując się pięknymi widokami a gdy się odwróciłam zamiast czterech kolumn podpierających pusty gipsowy prostokąt zastałam miękkie skóry zwierząt rozłożone na ziemi i duże poduszki poustawiane na nich obok stał niewysoki stolik na którym leżała złota taca z owocami, nagle z nieokreślonego bliżej miejsca zaczęła dochodzić muzyka liry i fletu. Po raz nie wiem który w ciągu tego spotkania oniemiałam z wrażenia, wten z za kolumny wyskoczył Apollo rymując wiersze
- Jak tak szybko to wszystko przygotowałeś?- spytałam zdumiona
-No wiesz ma się znajomości wśród różnych bogów- mrugną do niej beztrosko
-Afrodyta pomogła przygotować wystrój- wyszczerzył zęby w uśmiechu
Zastanawiałam się ilu jeszcze bogów ma konszachty z Apollem
-Zechcesz usiąść?-spytał z właściwą sobie wytwornością
Szczerze mówiąc padałam z nóg po tym staniu w rydwanie, łażeniu po tunelu i już nawet nie wspominając o kilkukilometrowym biegu przez las, więc z chęcią usiadłam obok młodego boga i zajadałam się owocami słuchając dramatów nękających bogów Olimpu, na przykład ja to Afrodyta przestała udzielać swojego błogosławieństwa przez miesiąc i całkiem usunęła swoją moc z Arkadii, bo Hefajstos jak się zdenerwował to stwierdził że świat bez miłości byłby lepszy. Wtedy Afrodyta obraziła się i schowała na jednej z wysp, a ludzie bez miłości dostali szału i cały czas bogowie mieli chaos, więc Hefajstos przeprosił Afrodytę i znów ona wygrała a biedny Hefajstos musiał wysłuchiwać  jak to ona zawsze ma rację. I w ten sposób Afrodyta uświadomiła wszystkim że świat bez miłości- znaczy bez niej- byłby niczym, tylko co mi się nie podobało to to że przy tej ostatniej historii o Afrodycie przysuną się niebezpiecznie blisko. Gdy już odpoczęliśmy Apollo poprowadził mnie do tunelu na przeciw tego którym wyszliśmy, ten tunel był krótki z każdym krokiem stawał się coraz bardziej rozległy  aż wreszcie ściany zrobiły się coraz niższe a sufitu nie było i znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni choć nie koniecznie....staliśmy nad krawędzią wielkiej głębokiej kotliny  w której czaiła się biała mgła, a wtedy Apollo powiedział mi że w tej kotlinie schowała się nimfa Echo i powtarza wszystko co się do niej się powie. Ze śmiechem przysłuchiwałam się rozmowom nimfy z bogiem słońca więc w końcu też spróbowałam, ale w jednej chwili o mało co nie spadłam do środka, gdy skały osunęły się ja już leciałam dół ale Apollo złapał mnie i przyciągną do siebie a potem spojrzał na mnie z bliska swoimi kobaltowymi oczami. Poczułam nagły przypływ paniki i szybko próbowała wyrwać się z uścisku mówiąc
-Chodźmy nad morze
Wydawało się jakby Apollo bez wahania spełniał każdą moją prośbę więc chciałam spróbować i z zaskoczeniem stwierdziłam że tą spełnił bez wahania, ale gdy przechadzaliśmy się po kamienistej plaży do Apolla podfruną na swoich skrzydlatych butach Hermes i mówił coś do niego, niestety ja nie byłam w zasięgu słuchu i widziałam tylko jak w oczach boga pojawia się rozczarowanie  potem zaskoczenie a na koniec zimna kalkulacja. Gdy Hermes odfruną Apollo podszedł do mnie i oznajmił z głęboką rozpaczą i frustracją że musimy się pożegnać, również udałam smutną ale bez przesady, za to gdy Apollo wysadził mnie z rydwanu szybko podszedł i pocałował krótko, na szczęście w ostatniej chwili odwróciłam głowę i jego usta wylądowały na moim policzku, on niezbyt usatysfakcjonowany finałem spotkania odjechał z prędkością światła, pomachałam mu i udałam się w stronę swoich drzwi od domu i poczułam się dziwnie ze względu na mrok otaczający mnie ze wsząd, weszłam do domu i zapaliłam świece, pomyślałam rozczarowana że dziś na polowaniu nie idę bo jestem delikatnie mówiąc zmęczona, bardzo zmęczona, zabierałam się za rozpalanie w kominku gdy usłyszałam pukanie do drzwi Lynett? Apollo? Etan? Kogo nosi pod moje drzwi o tej porze... Wzięłam nóż i ostrożnie otworzyłam drzwi przed którymi nie stał żaden człowiek, była to duża piękna sarna ze sznurkiem na szyi przywiązanym do pergaminu na którym widniał napis "KOLACJA" zaśmiałam się w głos rozbawiona, odwróciłam kartkę i tak jak się spodziewałam było to od Apolla


_____________________________________________________________________________________________________________________________



Hej co tam u was? ;D My z nowym rozdziałem trochę późno ale za to jest jeden  One Shot napisany przez Mimę i pojawi się na blogu gdy pod tym rozdziałem pojawią się komentarze od pięciu (nie licząc Zomiju ;D)

Komętooooooooooooooooooować

buuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuziaczki ;-*  ;-*  ;-**
Zomiuju

A dla nie wtajemniczonych w mitologię:

Apollo/Apollin
w mitologii greckiej syn Zeusa i Leto. Urodził się na wyspie Delos. Był bliźniaczym bratem Artemidy. Uważany za boga piękna, światła, życia, muzyki, wróżb, prawdy, prawa, porządku, patrona sztuki i poezji, przewodnika muz Przebywał na Parnasie, skąd zsyłał natchnienie.
Apollo był najmłodszym i najładniejszym bogiem spośród mężczyzn.



Artemida/Artemis
 w mitologii greckiej bogini łowów, zwierząt, lasów, gór i roślinności; wielka łowczyni. Uważana również za boginię płodności, niosącą pomoc rodzącym kobietom. Podobnie jak Apollo był bogiem słońca i życia, tak Artemidę uznawano za boginię księżyca i śmierci. Wierzono bowiem, że bliźniacze rodzeństwo charakteryzuje podobna konstrukcja duchowa. Ze względu na związek między obrotami księżyca a przypływami i odpływami morza Artemidę zaczęto uważać za bóstwo opiekuńcze rybaków. Jej atrybutami były łuk , strzały i kołczan, a ulubionym zwierzęciem łania. Była córką Zeusa i Leto (Latony), siostrą bliźniaczką Apollina

3 komentarze:

  1. Super super super... a czy ja bym mogla pięć razy skomentowac i byłby one shot bo ja bym go z chęcią przeczytała :) Napiszcie go jak najszybciej :D Powodzonka jitro na spr :)
    buziaczki :* :* :*
    Izia

    OdpowiedzUsuń
  2. Niedawno zaczęłam czytać twoje opowiadanie. Super piszesz! Czekam na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń