środa, 27 stycznia 2016

Rozdział XXIII On o czymś zapomniał, mi wróciła pamięć(do połowy)...

Lynette

 


Wszystko mnie bolało. Każdy mój mięsień płonął. Jakbym nie ruszała się przez dziesięć lat i nagle wzięła udział w dwustu kilometrowym biegu. Z trudem otworzyłam oczy, wokół mnie panował półmrok. Zamrugałam nimi i spróbowałam przypomnieć sobie co ja tu robię, z przerażeniem uświadomiłam sobie że mam w głowie pustkę. Poruszyłam się niespokojnie i poczułam że leżę na zimnej betonowej podłodze w wilgotnym piasku, który strasznie uwierał. Spięłam brzuch i spróbowałam usiąść, na początku silne zawroty głowy zamazały mi obraz przed oczami ale już po chwili odzyskałam ostrość widzenia. Rozejrzałam się dookoła. Lekka smuga szarego światła sączyła się  przez metalowe pręty wąskiego okna. Cela w której byłam miała jakby tytanowe ściany i zero drzwi.  Betonową podłogę pokrywała gdzie nie gdzie warstwa piasku z zmieszanego z ziemią. spojrzałam na swoje dłonie i przesunęłam jedną po ziemi, lecz chwile później gwałtownie podniosłam ją do góry czując ostre ukłucie bólu. Spojrzałam na wewnętrzną stronę dłoni ze zdziwieniem obserwując kilka przeźroczystych szkiełek wystających z mojej skóry. Pociągnęłam za jedno i wyjęłam, cicho sycząc na rozlewający się ból w mojej dłoni. Tak jakby te szkiełka były zatrute i teraz ta trucizna rozpłynęła się od moich rąk do reszty ciała. Przestraszona wpatrywałam się w cienką strużkę krwi płynącą po mojej dłoni. Szybko pozbyłam się reszty kawałków, wstając i zauważając że to nie ziemia z piaskiem a czarne ziarenka szkieł pomieszane z nim. Przeszłam się wzdłuż małego pomieszczenia szukając czegoś co przypominałoby drzwi. W pewnym momencie zaczęłam panikować, nie mogłam nic zrobić i byłam zamknięta w jakiejś celi. Ale dlaczego?! Sfrustrowana kopnęłam dosyć sporą gałąź która naprawę nie wiem co tu robiła. Nagle pomyślałam że to najlepsza broń jaką mogę teraz znaleźć i lepiej ją zatrzymać. Pełna nowej energii podniosłam patyk patrząc na niego z zafascynowaniem
- To moja wybawcza broń- powiedziałam cicho
Zwróciłam do małej dziury w ścianie z prętami,  robiącej za okno. Zanim dobiegłam do niej prawie się wywróciłam potykając o plątający mi się pod nogami chiton. Zlustrowałam wzrokiem jego opłakany stan. Był pobrudzony ziemią popiołem i jeszcze nie wiem czym, pomijając jego dziury i poszarpane miejsca. Od razu przypomniałam sobie o moich włosach sięgając do nich ręką.
-Już sobie wyobrażam jak wyglądam- pomyślałam
- Może przynajmniej kogoś wystraszę moim wyglądem i pomoże mi to w ucieczce- dodałam w myślach z ironią
Oberwałam trochę chiton żeby był krótszy i próbowałam doskoczyć do okna albo się wspiąć na nie, niestety było za wysoko. Potem biegałam waląc we wszystkie ściany, a następnie uderzałam je gałęzią. Kiedy wszystkie moje próby spęzły na niczym rzuciłam gałąź w kąt a sama miałam ochotę położyć się na tej podłodze i skulić w kłębek dając ponieść mojej klaustrofobii. Nie wiem ile czasu minęło jak wpatrywałam się w ścianę, ale jakiś dźwięk z tyłu wyrwał mnie z odrętwienia. Natychmiast rzuciłam się po moją gałąź i w pełnej gotowości oczekiwałam co nadejdzie. Nagle ściana wysunęła się do przodu i otworzyła a zza niej wyszła młoda dziewczyna. Miała ciemne długie włosy związane w kok, nieskazitelną twarz i biały powłóczysty chiton. Byłaby piękna gdyby nie jej oczy, a raczej ziejące czernią oczodoły...  Cała jej postać była jakby pozbawiona blasku i życia, osnuta szarą mgłą. Zwróciła ku mnie swoje czarne oczy, a ja nie dając sparaliżować strachem moich ruchów rzuciłam się na nią z moją prowizoryczną bronią. Uderzyłam ją w brzuch a następnie w bok głowy.  Zdziwiło mnie to że nie reagowała, tylko stała gdy biegłam do niej i padła na podłogę po uderzeniach. Nie tracąc czasu puściłam się biegiem w stronę już zamykającej się ściny, dobiegłam tuż przed zamknięciem i włożyłam rękę natychmiast ją cofając żeby zatrzaskująca ściana mi jej nie przytrzasnęła. Skołowana zaczęłam walić pięściami i drzeć  w te ścianę. Potem odwróciłam się do nieznajomej nagle niezbyt zadowolona zostając z nią sam na sam. Ostrożnie pochyliłam moją głowę nad dziewczyną szturchając ją gałęzią, a ona z szybkością błyskawicy chwyciła przedmiot i otworzyła oczy sycząc na mnie demonicznie. Wyrwałam moją gałąź i szybko przyszpiliłam dziewczyne-widmo do ziemi. Przycisnęłam gałąź do jej szyi, na tyle mocno by porządnie bolało i na tyle mało żeby jej nie udusić.
-Gdzie ja jestem?!-warknęłam, nie zwracając uwagi na jej przerażającą twarz
Wtedy ona zaczęła wykrzykiwać przekleństwa w jakimś dziwnym języku i wbijając mi pazury w dłonie udało się jej wyrwać moją broń i odrzucić w ścianę. Moja biedna gałąź rozłamała się na dwie części a ja jeszcze próbując trzymać ją na uwięzi z całej siły ścisnęłam jej gardło dłońmi. Kiedy trzymałam ją wyrywającą się na ziemi, zauważyłam iż powinnam czuć tętno dziewczyny na dłoniach. Ale go nie było... W sumie chyba powinnam się tego spodziewać, jej oczy, jej wygląd i zachowanie nie wskazywały na szczególnie normalną i żywą osobę, ale jednak kiedy czułam że ona nie żyje zamarłam. Widmo-dziewczyna z wściekłą miną odrzuciła mnie od siebie i ku mojemu zdziwieniu podeszła po tacę której wcześniej nie zauważyłam, rzuciła ją przede mną wpatrując się we mnie z nienawistnym spojrzeniem. Na tacy znajdowała się metalowa miska z jakąś czarną nieokreśloną cieczą którą wolałam zostawić, przekornie rzuciłam miską o ścianę. Naczynie odbiło się od twardej powierzchni z głuchym dźwiękiem roznosząc echo po całej celi a czarna zupa zabarwiła ścianę i kawałek piasku z betonem na ciemno atramentowy kolor. Wpatrywałam się w plamę przez chwilę gdy zaczęła cicho bulgotać i wyparowała z drażniącym sykiem. Przeniosłam wzrok na cwanie uśmiechniętą kobietę. Moja twarz chyba zdradzała moje emocje (a byłam przerażona tym że mogłam to zjeść) więc przybrałam maskę obojętności. Wpatrywałyśmy się chwilę w siebie gdy ściana/drzwi otworzyły się z trzaskiem i wszedł przez nie Ethan... Od razu rzuciłam się na niego . Przyszedł po mnie!
-Ethan! Jak dobrze że jesteś. Co tu się na Zeusa dzieje?! Jak zostałam zamknięta w jakiejś małej ponurej dziurze, to przynajmniej chcę wiedzieć za co! W dodatku jakieś widmowe dziwadło mi przysłali i nie che odejść!- mówiłam podniesionym tonem nie dając mu dojść do słowa
Nagle do moich uszu dotarł szyderczy śmiech. Ethan odepchnął mnie po czym rzekł
- Naprawdę? No kto by się spodziewał
Podniosłam wzrok na jego twarz. Ale zamiast zatonąć w jego lazurowych oczach napotkałam ścianę chłodu i pogardy.
- Ale..ale..co się stało?- spytałam zbłąkana
- Co się stało? Ty się stałaś- stwierdził z jadem w głosie, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie
- Niestety, nie rusza mnie już twój wzrok, mina ani osoba. Jesteś żałosna- szydził dalej
Nie dowierzając patrzyłam jak rzuca we mnie obelgami, czułam jakbym nie mogła nic zrobić. Tylko słuchać i czuć jak wbija mi kolejne ostrza w serce.
- Nie wiem dlaczego chciałem wyciągać cię z bagna w którym utkwiłaś, może było mi cię żal? Sam nie wiem. Ale teraz zależy mi tylko na twoim cierpieniu, zepsułaś swoją bezużyteczną osobą cały plan ojca i nawet terasz ją ukrywasz. Minos już wyciągnie z ciebie co z nią zrobiłaś... A potem zapłacisz za bunt i pomożesz zapłacić swojej rodzinie za zdradę, kochanie- dokończył swój monolog rozbijając mi serce
On!? Przecież to była jedyna osoba jakiej ufałam. Mówił... mówił że byliśmy przyjaciółmi, pomagał mi! Olimpia nigdy by tak naiwnie nie uwierzyła jak ja. Wszystko mi się przypomniało podczas tkwienia tutaj, to znaczy wszystko od pojawienia się w świątyni do dziwnego zdarzenia w Hadesie. Właściwie cały mój pobyt w krainie zmarłych jest zamglony. Tak czy inaczej postanowiłam że nie będzie mi tak ubliżał, nawet jeśli coś do niego poczułam. Nie pamiętam żeby ktoś tak mnie upokorzył tak jak on teraz.
- Jesteś pewien że ze mnie wyciągnie to co będzie chciał?- spytałam naśladując jego ton
- Moi ludzie już mnie szukają. Jeśli myślisz że błąkałam się bez wspólników po Grecji, to się grubo mylisz słoneczko- zablefowałam uśmiechając się przy tym złośliwie
Miałam nadzieje że uwierzy w moją bajeczkę, chociaż nie miałam pojęcia co tu robiłam ani czego ode mnie chcieli. Przeklęta pamięć!
- Jak uważasz- prychną
Przeniósł swoje beznamiętne spojrzenie na coś za mną po czym uśmiechnął się spoglądając mi w oczy
-Miałem nadzieję że się poczęstujesz, szkoda- cmoknął udając zawiedzenie
Chwilę mi zajęło pojęcie że chodzi mu o tę dziwną zupkę którą pewnie sam specjalnie dla mnie upichcił
-Niestety, chyba zapomniałeś że nie jadam smoły-odwarknęłam
Wtedy niedaleko mnie rozległ się czyjś morderczy chichot. To ta widmo dziewczyna. Gdy tylko Ethan ją usłyszał zjadliwy uśmiech znikł mu z twarzy. Podszedł do niej szybkim krokiem i łapiąc za ramię warknął coś do w tym ich dziwnym języku którego nie znałam.
- No cóż trudno, ale nic innego nie dostaniesz- powiedział tylko na odchodnym
Szarpiąc widmo-dziewczynę przeszedł przez ścianę i szybko ją zamknął.
Świetnie! Znowu sama w tym ciasnym kącie. Mogłam chociaż spróbować go atakować i uciec, co kolwiek! Nie ja musiałam prowadzić bezsensowny dialog. Chodziłam od ściany do ściany rozmyślając czego ten Minos ode mnie chce i co takiego zrobiłam gdy nagle zostałam wciągnięta do jakiegoś miejsca. Stałam pośrodku wielkiego ogrodu. Obok mnie znajdowały się kolumny owinięte bujnym pnączem winorośli. Wszędzie było pełno kwiatów i drzew. W powietrzu unosił się lekki zapach owoców i innych roślin.Nagle zza drzewa pomarańczy wyskoczyła mała czarnowłosa dziewczynka biegnąc czym prędzej ze śmiechem na ustach i zbaczając z kamiennej ścieżki ogrodowej do oliwnego zagajnika. Chwilę za nią zza palmy kokosowej wyłonił się dorosły mężczyzna rozglądając się radośnie wokół siebie i wołając zaczepnie
- Laryso... Wiem że tu jesteś znajdę cię. Larysooo.
Wtem z krzaków dobiegł chichot rozbawionej dziewczynki. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, byłam jakby niewidzialną materią unoszącą się w powietrzu i niewidoczną dla ich oka. Potem sceneria uległa zmianie i tym razem to jak byłam biegnącą dziewczynką. Cieszyłam się niesamowicie. Przemierzając kolejne korytarze i komnaty zamku chciałam jak najszybciej dotrzeć na spotkanie z mamą która właśnie wróciła z morskiej podroży. Nagle coś gwałtownie wyrwało mnie z wizji. Otworzyłam oczy i zobaczyłam ciemność. Właściwie to nie zupełnie bo były tam plamy i zarysowania, a dokładniej była to piękna ściana mojej celi w którą w właśnie uderzyłam czołem. Przewinęłam pamięć w tył i okazało się że pamiętam wydarzenia z czasu przed tym jak byłam w tej świątyni. Tylko najwięcej mam dziewięć lat w tych wspomnieniach... Cały czas mam pełno dziur w pamięci, ale pamiętałam prawie całe moje dzieciństwo!

_________________________________________________________________________________________
T Ta daaaaaaaaaaam! Rozdział jest (bardzo krótki i dosyć kieski, ale jest :-D)! Tak wiem pewnie masa błędów i w tym rozdziale wyjątkowo prześladowało mnie słowo "się", mam wrażenie że jest wszędzie i cały czas się powtarza. Ale cóż każdemu zdarza się gorszy dzień w którym prawa interpunkcji itp. są wyłączone XD 
Zapraszamy do czytania (Uważajcie na śmietniki, bo nigdy nie wiadomo kiedy się zbuntują...)
Pozdrowionka
Ana i Zofi? Nwm czy może być taki podpis, ale na razie jest XD

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Rozdział XXII Burza


Olimpia
Wpatrywałam się w nadzwyczajnie spokojne morze. Noc była cicha, powierzchnia wody niemalże płaska. Jasny księżyc przyćmił gwiazdy wokół siebie i zostawił lśniący trop na spokojnych zmarszczkach ciemnego morza. Na horyzoncie nie było widać nic prócz niekończących się morskich fal, rytmicznie uderzających o burtę statku. Znajdowałam się na pokładzie wspaniałego okrętu królewskiego, płynącego w delegacji na oddaloną spory kawał drogi wyspę Sycylię. Należała ona do kolonii Greckiej jednak napięta sytuacja polityczna stała się przyczyną wielu konfliktów i zmusiła urzędników królewskich do osobistego spotkania się z tamtejszymi zarządcami. Okręt, którym płynęłam posiadał wysoki maszt, na którym znajdował się wspaniały żagiel z wyszytym herbem królewskim. Żagiel był obecnie zwinięty ze względu na niesprzyjający wiatr, więc okręt był napędzany siłą ludzkich rąk. Pod pokładem wielu niewolników zmuszało do pracy trzy rzędy wielkich wioseł, które raz po raz mąciły nieruchomą tafle wody. Na dziobie okrętu znajdowała się pozłacana rzeźba przedstawiająca głowę szczerzącej groźnie kły lwicy. Na burtach statku zawieszone były misternie zdobione tarcze. Spojrzałam w górę, na bezchmurnym jak dotąd niebie zaczęły się zbierać ciężkie chmury. Westchnęłam. Czekała mnie teraz najdłuższa podróż w całej mojej wyprawie, musiałam pokonać połowę Morza Śródziemnego, żeby dotrzeć na Sycylię. Następnie przedostać się na drugi koniec wyspy do miasta Selinut i stamtąd popłynąć do Kartaginy. Przynajmniej będę miała czas na obmyślenie konkretnego planu - pomyślałam. Postanowiłam przemyśleć wszystko od początku. Od miejscowej ludności dowiedziałam się, że moja poprzednia podróż zakończyła się na wyspie Naksos. Nie było to daleko od Krety, ale musiałam załatwić sobie transport. Gdy udałam się do portu akurat odpływała średniej wielkości łódź rybacka, zagadnęłam właścicieli i okazało się, że płyną z dostawą na Kretę. Po krótkich negocjacjach udało mi się przekonać ich aby zabrali mnie ze sobą. Gdy dopłynęliśmy na miejsce zapłaciłam im kilka srebrnych monet i skontaktowałam się z zaufanym człowiekiem, u którego przenocowałam. Dotarła do nas poufna informacja o delegacji i o tym, że strażnik jednego z urzędników poszukuje sługi. Następnego dnia jego znajomemu udało się przedstawić mnie temu strażnikowi, który mnie zatrudnił jako swoją służącą. Kilka dni później wypłynęliśmy tym okrętem. Płynęliśmy już od kilku dni ale nigdzie nie było widać lądu. Wymknęłam się w nocy ze swojej kajuty, aby trochę pomyśleć. Nagle nieruchome powietrze zmieniło się w coraz to mocniejsze podmuchy wiatru, a z nieba spadać ciężkie krople. Skoro zaczął wiać wiatr to pewnie zaraz zbierze się tu załoga by podnieść żagiel - pomyślałam - Lepiej więc będzie, jeśli schowam się pod pokładem. Podeszłam do wilgotnej klapy, otworzyłam ją i zaczęłam schodzić po drewnianych stopniach. Starałam się schodzić po cichu, lecz za każdym razem gdy oparłam stopę o szczebel on trzeszczał tak głośno, że wydawało mi się, że na pewno obudzi wszystkich na statku. Ruszyłam po omacku wąskim korytarzem, mrużąc oczy, aby coś zobaczyć. Na górze księżyc oświetlał pokład, więc stwierdziłam, że nie potrzebuję świecy, jednak teraz tego pożałowałam. Starałam się cicho stawiać kroki i krzywiłam się przy każdym głośniejszym dźwięku, który w tej niezmąconej ciszy rozbrzmiewał głośnym echem. Wydawało mi, że zanim dotarłam przed drzwi mojej kajuty upłynęła wieczność. Chwyciłam za klamkę i już chciałam wejść do środka, gdy nagle usłyszałam przyciszoną rozmowę z pokoju obok. Podeszłam na palcach bliżej drzwi, aby lepiej słyszeć. Pierwszy głos należał do strażnika, u którego zatrudniłam się na służbie, a drugiego nie rozpoznawałam. Strażnik odezwał się szeptem:
- ... Na jakiej podstawie są twoje oskarżenia?
Właściciel drugiego głosu odchrząknął. Najwidoczniej był to młody mężczyzna, niższy rangą od strażnika, ponieważ powiedział lekko przestraszonym głosem:
- Niech Pan się przez chwilę zastanowi... Ona nie wyglądała na taką, która wcześniej pracowała jako służąca...
Strażnik mu przerwał, lekko znudzonym głosem:
- A czy to jakiś problem? Jeśli będzie wykonywać swoją pracę jak należy to nie obchodzą mnie jej prywatne sprawy.
- Ale ten człowiek, który ją przyprowadził był podejrzany o parę pomniejszych przestępstw. Co jeśli ona coś knuje?
Strażnik westchnął:
- Dobrze więc, dla świętego spokoju podejmę konieczne środki ostrożności.
Usłyszałam jak wstają i podchodzą do drzwi. Ustąpiłam trochę ciszy na rzecz szybkości i pobiegłam do mojej kajuty. Otworzyłam skrzypiące drzwi. W środku było ciemno, lecz udało mi się zapalić świecę, stojącą na małej szafce. Pomieszczenie było małe i dość ciasne, właściwie znajdowały się w nim tylko łóżko, świeca i mała szafka. Tak naprawdę "łóżko" było czymś w rodzaju hamaka przymocowanego do ściany. W kajucie nie było żadnych okien, a jedynym źródłem światła była świeca. Położyłam się na prowizorycznym łóżku i zgasiłam świecę. Przez chwile leżałam w ciemności nasłuchując. Okazało się to dobrym pomysłem, bo już po chwili drzwi się uchyliły i usłyszałam cichy szept:
- Śpi. Zajrzę do niej rano.
Po tych słowach drzwi zostały zamknięte. Stwierdziłam, że powinnam spróbować zasnąć. Przewróciłam się na bok i zamknęłam oczy. Leżałam w bezruchu, wsłuchując się w nasilający się wiatr. Minuty się dłużyły, lecz sen nie przychodził. Otworzyłam oczy. Słuchałam monotonnego szumu fal, choć wydawało mi się to trochę dziwne, ponieważ kiedy byłam na pokładzie morze było spokojne. Pomyślałam o misji, którą mi zlecili - Czy naprawdę chciałam to zrobić? Przecież miałam z tym skończyć... Nie mogę tak myśleć - skarciłam się w duchu - Miałam czas na zastanowienie, teraz już nie ma odwrotu. Muszę wykonać to czego się podjęłam. Może potem... Zresztą niby jak miałabym odejść? - pomyślałam - Za dużo wiem. Zabiją mnie bez problemu. Mogłabym się ukrywać... I tak wyślą kogoś, kto mnie znajdzie. Przecież właśnie teraz ja jestem takim kimś. Mam pozbyć się człowieka, który był na tyle głupi, by myśleć, że może odejść i ukryć się przed tak rozgałęzioną organizacją. Byłabym głupia myśląc podobne. Jednak teraz, kiedy nie mam kogo chronić i jestem zdana tylko na siebie... Nigdy nie utrzymywałam z nikim bliżej kontaktów, pozbywałam się ludzi po cichu i zmieniałam miejsce zamieszkania. Byłam nieuchwytna, nie zdradzałam swojej tożsamości. Jeśli nie otaczasz się ludźmi zmniejszasz zagrożenie, jeśli nie masz przyjaciół nie będzie boleć cię ich zdrada. Jeżeli jest coś czego nauczyło mnie życie, to to, że ludziom nie warto ufać. Bo każdy człowiek to kłamca. Nagle na myśl przyszła mi Lynette. Co się teraz z nią działo? Ona była pierwszym człowiekiem od lat, którego wpuściłam do mojego domu, pierwszym od wielu lat, o którego zaczęłam się martwić... Czemu jej zaufałam? Gdy wtargnęła na mój teren mogłam ją bez problemu zabić. Co mnie powstrzymało? Czemu okazałam słabość? Zabijałam już wiele razy, to nie powinno być dla mnie problemem. Potem te wszystkie dziwne rzeczy, które się działy i to jej ciągłe "nic nie pamiętam". Jednak na samym początku była bezbronna, a ja stałam nad nią, z nożem w gotowości... Ona była jak młodsza siostra, chciałam ją chronić. Ona... - ta myśl nagle pojawiła się w mojej głowie i choć nie chciałam jej do siebie dopuścić coraz mocniej uświadamiałam sobie, że to prawda - Ona była pierwszą osobą od lat, którą pokochałam. Wzburzone fale coraz mocnej uderzały statek, ale mi to nie przeszkadzało. Morfeusz wreszcie sobie o mnie przypomniał, zamknęłam oczy i zasnęłam.

***
Obudziłam się na podłodze. Przez chwile nie mogłam zorientować się, gdzie jestem. Otaczała mnie nieprzenikniona ciemność i musiałam upewnić się, czy na pewno mam otwarte oczy. Usłyszałam ogłuszający ryk fal i przypomniałam sobie, że znajduję się na statku. Chciałam wstać, lecz stwierdziłam, że bezpieczniej będzie poruszać się na czworakach. Doczołgałam się do drzwi, złapałam za klamkę i nacisnęłam. Drzwi stawiały wyraźny opór. Pociągnęłam raz, szarpnęłam drugi - bez skutku. Przypomniałam sobie nocną rozmowę, którą podsłuchałam. Świetnie! - pomyślałam ze złością - Te "konieczne środki ostrożności" to zamykanie mnie na klucz?! Postanowiłam ochłonąć i postarać się coś wymyślić. Statkiem zakołysało i przewróciłam się boleśnie uderzając głową o ścianę. Auć - skrzywiłam się i wstałam chwiejąc się na nogach. Starając się utrzymać równowagę podeszłam do małej szafki przewróconej teraz na środku pokoju i zaczęłam szukać świecy. Gdy wreszcie ją znalazłam okazało się, że nie nadaje się do użytku, bo jest w kilku kawałkach. Złapałam za mój cienki płaszcz, który mógłby mi się przydać jak już się wydostanę. Sfrustrowana potykając się odnalazłam drogę do drzwi, przykucnęłam i wymacałam rękami dziurkę od klucza. Statkiem znowu zatrzęsło, na pokładzie było słychać przerażone krzyki ludzi. Wyjęłam wsuwkę z włosów, pozwalając im opaść na twarz, a następnie zaczęłam ją wyginać pod różnymi kątami (co było trudne w całkowitej ciemności). Gdy uznałam, że ma odpowiedni kształt włożyłam ją w otwór w drzwiach. Po kilku minutach zamek zaskowyczał, nacisnęłam klamkę i drzwi otworzyły się do środka. Nie miałam czasu jednak długo cieszyć się tym mały sukcesem, bo musiałam zorientować się w sytuacji na statku. Wybiegłam na korytarz i pobiegłam przed siebie. Mijało mnie dużo ludzi biegnących w różnych kierunkach. Zaczepiłam jednego z nich i zapytałam, próbując przekrzyczeć zgiełk:
- Co tu się dzieje?!
On jednak wyrwał mi się, odkrzyknął coś czego nie zrozumiałam i pobiegł do maszynowni. Postanowiłam nie tracić czasu i ruszyłam pędem do drewnianych stopni, po drodze zapinając na szyi płaszcz. Gdy tylko otworzyłam klapę uderzył mnie potężny wicher rozwiewając moje włosy na wszystkie strony. Walcząc z silnym wiatrem wyszłam na mokry pokład. Przeniknęło mnie okrutne zimno, wiatr targał moim płaszczem. Rozejrzałam się dookoła. Na pokładzie panował chaos, ludzie biegali i krzyczeli coś do siebie, próbując przekrzyczeć wiatr. Wielkie, kilkumetrowe fale uderzały w statek rzucając nim na boki. Załoga statku i kilku bardziej znających się na żeglarstwie ludzi starało się utrzymać statek w ryzach, lecz większość ludzi po porostu biegała dookoła w panice. Wiatr zawodził i jęczał przeraźliwie szarpiąc bezlitośnie wielki żagiel, którego załoga nie zdążyła zwinąć. Trzy rzędy wielkich wioseł były w opłakanym stanie, a ponad połowa była połamana. Pod pokładem ludzie starali się pomóc i zapanować nad wiosłami, które jeszcze im pozostały. Wielkie fale zalewały pokład czyniąc go śliskim i zmuszając ludzi aby go opuścili. Ciężkie chmury zasłoniły księżyc, a wiatr wiał we wszystkich kierunkach, próbując wcisnąć się w każdą szparę. Kilku mężczyzn rzuciło się do lin przymocowanych do masztu aby zwinąć żagiel. Nie chcąc stać bezczynnie podbiegłam do nich, złapałam za jedną z lin i zaczęłam ciągnąć. Szorstka lina boleśnie raniła mi ręce, a wiatr nie ułatwiał roboty targając żaglem na wszystkie strony. Ciągnąc z całych sił usłyszałam przerażone krzyki ludzi, jednak przez wiatr nie mogłam nic usłyszeć. Po chwili dotarło do mnie jedno słowo "padnij!". Przerywając prace spojrzałam na chwilę na bok i zdążyłam jeszcze zobaczyć wielką, kilkumetrową fale opadającą na statek. Odruchowo rzuciłam się na wilgotne deski, nie przestając kurczowo trzymać się liny i  wstrzymałam oddech. Wielka ilość szokująco lodowatej wody przycisnęła mnie do ziemi. Przez chwile udało mi się jeszcze usłyszeć odległe krzyki, lecz potem ogłuszający ryk wody był jedyny dźwiękiem jaki dało się usłyszeć. Trzymałam się mocno liny, kiedy silny nurt próbował mnie porwać ze sobą. Bałam się otworzyć zaciśnięte powieki, lecz wiedziałam, że gdybym to zrobiła otaczałaby mnie ciemność. Woda zaczęła wdzierać mi się do nosa, a ja zaczęłam się dusić. Powstrzymywałam panikę, kiedy zaczęło mi brakować powietrza. Gorączkowo walczyłam z pokusą nabrania oddechu, bo wiedziałam, że byłby to mój ostatni. Moje ciało zaczęło drętwieć pod wpływem lodowatej wody, a moją głowę zaczęły nawiedzać myśli, których nie chciałam. A więc tak się czuje tonący? A gdyby tak poddać się... Czy to by bolało? Czy śmierć boli? Powoli zaczęłam puszczać linę. Nie! -  nagle otrzeźwiałam - Nie, nie mogę tak skończyć! Zacisnęłam mocnej ręce na linie. Walczyłam aby zachować świadomość, przed oczami pojawiły mi się mroczki. Gdy już myślałam, że to koniec ryk wody przycichł, a ja uświadomiłam sobie,że znów leżę na mokrych deskach. Otworzyłam oczy łapiąc gwałtownie oddech. Łapczywie wdychałam powietrze, powoli dochodząc do siebie. Byłam cała mokra, moje ubranie lepiło się do ciała, a włosy do twarzy. Wiatr przewiewał mój chiton na wylot wywołując lodowate dreszcze, jednak teraz nie zwracałam na to uwagi. Żyłam! I byłam tym tak szczęśliwa, że chwilowo chłód mi nie przeszkadzał. Dalej trochę oszołomiona podniosłam się na klęczki i rozglądając się stwierdziłam, że miałam szczęście. Tylko nieliczni znajdujący się na pokładzie utrzymali się pod naporem fali. Teraz ci, którzy zdążyli się już otrząsnąć z oszołomienia rzucili się na ratunek tym nieszczęśnikom, którym się to nie udało. Fale dalej uderzały o statek, lecz już nie  z taką siłą jak poprzednio, wiatr jednak nie odpuszczał. Z pod pokładu zaczęli wybiegać ludzie, chcąc pomóc. Spróbowałam wstać, ale gdy tylko się podniosłam zakręciło mi się w głowie i oparłam się o maszt. Uświadomiłam sobie, że nadal kurczowo ściskam linę, więc puściłam ją i obejrzałam bolące ręce. Z płytkiego przecięcia na lewej dłoni płynęła krew, ale nie było to nic poważniejszego. Nieustępliwy wiatr sprawiał, że moim ciałem wstrząsały dreszcze. Byłam na siebie zła, że nie mogę wstać i czegoś zrobić, ale mogłam tylko patrzeć. Trzęsąc się z zimna obserwowałam jak inni właśnie wciągają na pokład przemoczonego, nieprzytomnego mężczyznę i stwierdziłam, że nie mam powodu do narzekania. Morze zaczęło powoli się uspokajać. Nieoczekiwanie podeszła do mnie jakaś starsza kobieta i pomogła mi wstać. Chciałam jej podziękować, lecz udało mi się tylko coś wymruczeć.
- Ciiii - powiedziała kobieta - Dasz rade dojść sama pod pokład? - zapytała zachrypniętym glosem.
Nie lubiłam polegać na innych, lecz trudno mi było utrzymać się na nogach. Po chwili udało mi się ledwie zauważalnie skinąć głową. Wspierając się na kobiecie doszłam do drewnianych stopni i czując nagły przypływ energii stwierdziłam, że dalej poradzę sobie sama. Opierając się na wyższych szczeblach zaczęłam powoli schodzić. Pod pokładem nadal panowała krzątanina, lecz ludzie wyglądali teraz na bardziej zorganizowanych i nie biegali w panice. Usłyszałam rozmowę przechodzących obok mnie osób:
- ... Kapitan mówi, że burza skierowała okręt trochę za bardzo na wschód, ale został nam tylko dzień drogi.
- Mam nadzieję, że ten dzień minie bez większych kłopotów...
Po chwili doszłam do mojej kajuty. Otworzyłam drzwi i rzuciłam się na łóżko. Czy każda moja podróż statkiem musi kończyć się jakąś nieprzewidzianą przygodą? - pomyślałam z ironią. Zamknęłam oczy z zamiarem przespania nadciągającego dnia.
______________________________________________
Jest rozdział!  Przepraszamy za opóźnienia ale ta przerwa świąteczna rozleniwia ludzi XD Rozdział jest trochę krótki, ale ważnie, że jest ;-) Mamy nadzieję, że się wam spodoba, zachęcamy gorąco do komentowania
Buziaaaaaaczki ;-* ;-* ;-*
Zomiju