piątek, 27 marca 2015

One Shot

Notka z poprzedniego posta może być nie zrozumiała bo pisałam ją na śpiąco o 3 nad ranem i mózg mi nawalałXD
 więc z grubsza chodzi o to że napisałam One Shota o Hiszpańskiej tancerce i arystokracie, akcja rozgrywa się w hiszpani a dokładniej Sevilli w drugiej połowie XVII wieku, Pojawi się on na blogu gdy pod rozdziałem zawidnieje 5 komentarzy od różnych autorów

Mamy nadzieję że stanie się tak niedługo ;D
buuuuuuuuuuuuuuuziaczki ;-*  ;-*  ;-**
Zomiju(Mima)

Rozdział XIII Bogowie...

 

 Olimpia

 


"[...]Potem pojawiła się mgła, która go przysłoniła, a potem już go nie było. Zostałam sama na polanie."

 Stałam chwilę, zastanawiając się i uświadomiłam sobie że nikt od paru lat nie wyprowadził mnie tak z równowagi jak dzisiaj ten Ethan i Lynette. Uspokoiłam oddech i rozmyślałam o całej tej sytuacji... Kim jest Ethan? Może jakimś bogiem bądź półbogiem, w każdym razie na pewno nie jest śmiertelnikiem i trzeba na niego uważać. A co do Lynette to już nie moja sprawa, jak nie chce to niech nie wraca będzie mi to dużo bardziej na rękę, mam dość latania za tą nieopanowaną histeryczką. Spojrzałam na słońce chylące się ku zachodowi, które malowało tysiące barw na wieczornym niebie
-Zaraz zmierzch- pomyślałam
Właśnie ruszałam w stronę lasu z zamiarem polowania gdy uświadomiłam sobie że mój łuk został w krzakach, poszłam po niego szybkim krokiem a następnie zatopiłam się w leśnej gęstwinie. Stąpałam po wilgotnym, zimnym mchu obrastającym niemal wszystko co znajdowało się na ziemi, czułam unoszący się wokół żywiczny zapach kory drew, nasłuchiwałam wszystkich dźwięków rozbrzmiewających w leśnej głuszy skupiając się na każdym który mogła wydawać ofiara dzisiejszego polowania jednocześnie patrząc na obfitą kojącą zieleń lasu w poszukiwaniu ruchów zwierząt. Po chwili usłyszałam cichy tętent zgrabnych racic, a z za drzewa wyłoniła się smukła brązowa sarna, stąpałam jak najciszej żeby zbliżyć się do zwierzęcia, już napinałam cięciwę łuku gdy niedaleko mnie rozległ się trzask gałęzi, dzikie zwierze odwróciło się przestraszone w moją stronę a zaraz potem ruszyło pędem w las. Rzuciłam się w pogoń za nim nie zwracając szczególnej uwagi na owy dźwięk, biegłam przez las przemykając w śród gałęzi i drzew nie zatrzymując się nawet na sekundę, wilgotne świeże powietrze dodawało sił a orzeźwiające krople rosy które przez przypadek rękoma strzepywałam z liści chłodziło rozpaloną biegiem skórę. Wreszcie mogłam uwolnić się od wszystkiego, od myśli wydarzeń, ludzi i świata... Przegonić czas i zapomnieć o wszystkim, ciągle starałam się być opanowana, chłodna i zdystansowana, nigdy nigdzie nie mogłam być sobą i mówić co myślę. Ale tu i teraz liczyłam się tylko ja, zwierzyna i otaczający nas las, wszystko inne zostało w tyle. Lawirując pośród drzew byłam w swoim żywiole, robiłam to co naprawdę kocham i nie chodziło tylko o zabicie zwierzęcia czy zdobycie kolacji, chodziło o wolność, prawdziwą jedyną wolność ściganie się z wiatrem i naturą. Teraz w tym lesie, czując wiatr rozwiewający mi włosy i biegnąc co sił mogłam być sobą, czułam się panią otaczającej mnie zieleni. Już prawie dogoniłam leśne stworzenie gdy korzeń drzewa niespodziewanie wyrósł spod ziemi, z rozpędu potknęłam się o niego trafiając twarzą w ziemię i jadąc kawałek na brzuchu po zwilżonej rosą trawie, chwilę potem niedaleko mnie rozległ się kpiący perlisty śmiech
- No któż by się spodziewał- pomyślałam gniewnie
Położyłam dłonie na wysokości szyi i dźwignęłam się do góry, usiadłam mówiąc przez zaciśnięte zęby
- Artemida
Spojrzałam w górę i moim oczom ukazała się ona, znienawidzona bogini której ulubioną rozrywką było uprzykrzanie mi życia. Stała opierając się o drzewo nieopodal mnie w swoim śnieżnobiałym chitonie przed kolano lekko połyskującym w promieniach zachodzącego słońca, w talii była przepasana ciemno brązowym skórzanym pasem do którego była przyczepiona płócienna sakiewka i nóż myśliwski, długie rudobrązowe włosy miała spuszczone falującą kaskadą na plecy a jedyną ozdobą na nich była srebrna opaska okrążając jej głowę z platynowym półksiężycem na wysokości czoła. Patrzyła na mnie z góry swoimi ciemnozielonymi oczami otoczonymi kaskadą czarnych rzęs
- Moim zdaniem powinnaś się umyć zanim spojrzysz w oczy bogini- odpowiedziała z udawanym oburzeniem
- I najpierw naucz się chodzić zanim się porwiesz na coś takiego jak polowanie- dodała szyderczo
- Obie dobrze wiemy co i dlaczego robi tu ten korzeń- powiedziałam siląc się na neutralny ton głosu
- Tak racja obie wiemy co tu robi, wyrósł wraz z tym drzewem- odpowiedziała niewinnie
- Jak chcesz się pośmiać znajdź sobie inną zabawkę bo mi przez ciebie kolacja właśnie uciekła-mówiłam ze złością
-A może ty się po prostu boisz tego że ja, zwykły śmiertelnik mogłabym być lepsza niż ty w polowaniu, lepsza od samej bogini łowów- dodałam z przekąsem 
- Jak śmiesz tak do mnie mówić- odpowiedziała z niebezpiecznym błyskiem w oku
A jej twarz zmieniła się diametralnie, z wesołej i kpiącej na pełną furii, zachowywała się jakbym właśnie uderzyła ją w tą piękną twarzyczkę
- Jak ja śmiem? A kto zniża się do używania swoich mocy bo nie umie pogodzić się z prawdą- odpowiedziałam kpiąco jak ona wcześniej
-Lepiej uważaj co mówisz, bo jednym machnięciem dłoni mogę zamienić cię w robaka!- powiedziała podniesionym tonem
- To ciekawe czemu tego jeszcze nie zrobiłaś.... A może reakcji brata i ojca też się boisz?- odpowiedziałam nie zważając na niebezpieczeństwo wywołane wypowiedzeniem tych słów
- Zapłacisz za każde słowo wypowiedziane w tym momencie!!!- wykrzyknęła unosząc swą dłoń 
Już myślałam że naprawdę odważy się mnie uśmiercić bądź zamienić w jakiegoś robaka gdy nagle
słońce zaczęło przybliżać się z zawrotną prędkością, jego światło oślepiało a żar palił skórę. Wyglądało to tak jakby słońce wylądowało na ziemi gdy zetknęło się z horyzontem i przyjechało do nas, to pewnie dlatego że w pewnym sensie naprawdę tak było...
Odwróciłam się i zakryłam rękoma oczy a gdy wszystko ustało spojrzałam na beztroskiego młodego mężczyznę. Miał zmierzwione włosy w kolorze promieni słonecznych, kobaltowe oczy, mocno zrysowaną linie szczęki i idealnie wykrojone brzoskwiniowe usta, jego rysy były delikatne i szlachetne. Biały Grecki chiton do kolan pod którym układały się doskonale wyrzeźbione mięśnie, kontrastował z opalenizną boga, uśmiechną się czarująco ukazują idealnie białe żeby i poprawił złotą koronę z dwóch liści lauru splecionych ze sobą
- Ja jak zawsze miałem porażające wejście, nie sądzicie?!- zawołał podekscytowany bóg słońca, stojąc w swoim złotym rydwanie zaprzęgniętym w dwa białe konie z bursztynowymi grzywami
Nawet ja musiałam przyznać że jego wygląd robił wrażenie i pewnie łamał serce niejednej kobiety
-Apollin, nie teraz- powiedziała kotłująca się ze złości Artemida
Młody bóg spojrzał to na nią, to na mnie próbując zorientować się w sytuacji, ja już zdążyłam się do niego trochę przysunąć z obawy przed wściekłą boginią. Wtedy jego spojrzenie stało się pobłażliwe a na usta wpełzł łobuzerski uśmiech
-Oj a wy znów się kłócicie....- powiedział niby przejęty
-Nie bądźcie zazdrosne, przecież obydwie was kocham- mówiąc to rozłożył ramiona i położył jedno na moim ramieniu a drugie na Artemidy
-Nie ośmieszaj się- odpowiedziała wściekła Artemida zrzucają jego rękę ze swojego ramienia 
-Lepiej zajmij się sobą i daj mi zniszczyć tą nędzną śmiertelniczkę, która śmie mi się sprzeciwiać! Mi!! Bogini lasu i łowów, księżyca i gwiazd, córce gromowładnego Zeusa, pana niebios!!!- wykrzyczała swoją tyradę oburzona i delikatnie mówiąc zła Artemida, wprawiając swojego brata w coraz większe zdumienie
- Armi, uspokój się bo to zaczyna być niezdrowe- odpowiedział patrząc na nią i z dezaprobatą marszcząc brwi
-A jako bóg lekarzy, słońca, wyroczni, muzyki i tak dalej mogę ci przepisać jakieś ziółka na uspokojenie- dodał ze szelmowskim uśmiechem, mrugając do niej jednym okiem
I jakbyś mogła to zostaw nas samych....- powiedział przyciągając mnie do siebie mocniej i  machając śmiesznie brwiami
-Nie mogę wierzyć że pozwalasz by ta kreatura cie wykorzystywała- odpowiedziała mu zdenerwowana
potem podeszła do mnie i szepnęła zamieniając się w powiew zimnego wiatru po którym przeszły mnie ciarki u podstawy kręgosłupa
-Jeszcze się zemszczę.... 

Próbowałam się lekko odsunąć od promiennego boga
- No a teraz możemy się gdzieś przejść....- zaproponował
-Wiesz Apollo naprawdę dziękuje ci za ratunek ale ja nie mogę w tej chwili bo muszę upolować jedzenie, i spójrz jak ja wyglądam mam cały chiton ubrudzony, a poza tym nie jestem zainteresowana tobą w ten sposób...-odpowiedziałam delikatnie, powoli się oddalając
- O nic się nie martw słońce, ja ci wszystko mogę dać- powiedział nonszalancko 
Następnie podniósł rękę i machną nią wzdłuż mojego ciała, a ubrudzony chiton, pokołtunione włosy i cały "nieidealny" wygląd  zaczął się zmieniać. Już po chwili miodowe kręcone włosy miałam lekko spięte złotą klamrą w górnej części głowy, delikatnie złotawy chiton do kostek ze złotym subtelnym paskiem w talii powiewał wokół moich stóp, a na przedramieniu pojawiła się również złota bransoleta, moja wcześniej ubrudzona skóra teraz była nieskazitelnie czysta i unosił się wokół mnie lekki cynamonowy zapach
- I tak łatwo nie odpuszczę, o serce damy trzeba walczyć, a musisz przyznać romantyzmu mi nie brakuje jestem przecież bogiem muzyki, poezji i piękna- mrukną mi do ucha uwodzicielskim głosem
-Naprawdę myślę że powinnam już iść, może innym razem gdzieś się wybierzemy- odpowiedziałam zażenowana i lekko zdenerwowana zostawaniem sam na sam z zakochanym we mnie bogiem
- Ależ proszę cię o ten jeden wieczór... O pani mego serca, zrobię dla ciebie wszystko tylko bądź mi bardziej przychylna- wygłosił teatralnym głosem, zaraz potem robiąc słodkie oczka
Co tu dużo mówić... Chciałam zwiać do domu albo polować, ale na pewno nie chciałam gdzieś chodzić z tym aroganckim bogiem ani z żadnym innym mężczyzną, osobiście uważałam ich za wyjątkowo płytkie i nierozumne stworzenia. Ale chcąc nie chcąc to jest bóg, bóg który chwile wcześniej uratował mnie przed przemianą w robaka więc nie chcąc mu się narazić ani stracić jego pomocy musiałam się zgodzić na ten bagatelny "spacer"
-No dobrze chodźmy gdzieś- powiedziałam zmuszając się do uśmiechu
Jego entuzjazm wyraźnie wzrósł, zaraz potem podbiegł do rydwany staną obok i w szarmanckim geście pokazał mi wejście mówiąc
-Panie przodem
Weszłam do jego rydwanu przeklinając to jaki jest mały i w locie będziemy musieli stać bardzo blisko siebie, czego wolałabym uniknąć
- A więc, gdzie byś zechciała lecieć droga pani?- 
Parsknęłam śmiechem, zawsze mnie bawiła ta wytworna szarmanckość połączona z beztroskością u Apolla. Rozbawiona odpowiedziałam prowadząc dalej jego grę, próbując ująć to równie poetycko
- Miejsce które ty kochasz jest również moim ukochanym więc zabierz mnie tam proszę-
- Więc kierunek na Delos!- wykrzykną uradowany wprowadzając rydwan w ruch
Wznieśliśmy się natychmiast do góry a Apollo poklepał po szyi dwa białe rumaki ciągnące rydwan po niebie
-Spójrz na to- zawołał do mnie chcąc się popisać
Pociągną konie ku górze a potem znów na dół i w bok, nie wiedziałam o co mu chodzi gdy na niebie pojawiło się tysiące barw, które cały czas się zmieniały. W jednej chwili pozwolił by przechodziły od żółtego do krwistego szkarłatu a to znów w innej mieniły się odcieniami różu, fioletu i indygo. Oniemiałam z wrażenia, i sądząc po jego minie taki miał zamiar, zadowolony z siebie prowadził rydwan ku morzu Śródziemnemu na wyspę jego największej czci. W czasie lotu uraczył mnie wieloma wierszami na mój temat i mojego wyglądu, ale również mówił o historii tej wyspy, jak Posejdon pomógł jego matce i Latona urodziła jego i Artemide, opowiadał również o wspaniałych świątyniach górach i widoku na morze. Na początku nie chciałam jechać z nim nigdzie ale teraz miałam znacznie lepszy humor, co prawda bóg słońca potrafił być wyjątkowo irytujący i arogancki ale mnie bardzo bawił, choć gdybym mogła cofnąć się w czasie i sytuacja pozwoliła by na odmowę to bez wahania i tak bym to zrobiła bo mam konieczniejsze rzeczy do wykonania niż wpatrywanie się w niesamowite zachody słońca i słuchania historii jakiejś wyspy aczkolwiek i tak było dużo lepiej niż się spodziewałam. Po paru minutach Apollo zwrócił rydwan do lądowania i znaleźliśmy się ziemi, wokół panował już całkowity mrok a dzięki Artemidzie nie było widać księżyca ani nawet jednej gwiazdy 
-Dzięki siostrzyczko- mrukną zirytowany Apollo patrząc w niebo
skrzywiłam czując zimno i patrząc na atramentową czerń spowijającą wszystko
-Nie bój nic moja różo dla ciebie nawet słonce z nieba ściągnę więc nie ma problemu 
I wtem trzy metry nad naszymi głowami pojawiło się miniaturowe słońce dające ciepło i rozpraszające mrok,  Apollo poprowadził mnie kamienną ścieżką prowadzącą na wzgórze i wtedy zamiast ścieżki zaczął się tunel. Dość wysokie ściany prowadzące daleko w głąb zrobione z różnorodnych głazów, na tych ścianach widniały niezapalone pochodnie wtem Apollo nałożył na opuszki palców dwie metalowe części i pstrykną razem z nimi na palcach. I wtedy wszystkie pochodnie zapłonęły ogniem, z przerażenia i szoku cofnęłam się
- Niesamowite co? Hefajstos mi takie zrobił
Wciąż niepewna co do pochodni wahałam się na wejściem do tunelu, ale gdy Apollo zaproponował że będzie mnie przytulał żebym się nie bała stwierdziłam że to wcale takie straszne nie jest i weszłam bez jego pomocy, szliśmy ciągnącym się w górę tunelem który doprowadził nas do większej komory. Na czterech białych gipsowych kolumnach typu jońskiego, opierał się biały dach za to nie było ścian i zimny wiatr wywołał u mnie gęsią skórkę, wtem Apollo znów przyzwał słońce tym razem większe, oświetlające większość wyspy. Czułam się jak po zwykłym słońcem, żar lał się z nieba a nadmorska bryza otulała moje ciało lekkim podmuchem ciepłego wiatru zrobiło się jasno i ogólnie było prawie tak samo, tylko z tą różnicą że prawdziwe słońce świeci na znacznie większym obszarze, bo jak teraz rozejrzałam się dookoła to dwie mile dalej był mrok. Wyglądało to zjawiskowo, patrzyłam na uderzające o skały turkusowe fale wody połyskującej w słońcu a jak spojrzałam dalej widziałam czarną wodę kołyszącą się niespokojnie jakby otaczała nas tarcza słoneczna. Prostokąt na którym staliśmy był dosyć długi rozciągał się na dziesięć metrów, a szeroki był na sześć. Wyszłam poza dach i gipsową podłogę rozkoszując się pięknymi widokami a gdy się odwróciłam zamiast czterech kolumn podpierających pusty gipsowy prostokąt zastałam miękkie skóry zwierząt rozłożone na ziemi i duże poduszki poustawiane na nich obok stał niewysoki stolik na którym leżała złota taca z owocami, nagle z nieokreślonego bliżej miejsca zaczęła dochodzić muzyka liry i fletu. Po raz nie wiem który w ciągu tego spotkania oniemiałam z wrażenia, wten z za kolumny wyskoczył Apollo rymując wiersze
- Jak tak szybko to wszystko przygotowałeś?- spytałam zdumiona
-No wiesz ma się znajomości wśród różnych bogów- mrugną do niej beztrosko
-Afrodyta pomogła przygotować wystrój- wyszczerzył zęby w uśmiechu
Zastanawiałam się ilu jeszcze bogów ma konszachty z Apollem
-Zechcesz usiąść?-spytał z właściwą sobie wytwornością
Szczerze mówiąc padałam z nóg po tym staniu w rydwanie, łażeniu po tunelu i już nawet nie wspominając o kilkukilometrowym biegu przez las, więc z chęcią usiadłam obok młodego boga i zajadałam się owocami słuchając dramatów nękających bogów Olimpu, na przykład ja to Afrodyta przestała udzielać swojego błogosławieństwa przez miesiąc i całkiem usunęła swoją moc z Arkadii, bo Hefajstos jak się zdenerwował to stwierdził że świat bez miłości byłby lepszy. Wtedy Afrodyta obraziła się i schowała na jednej z wysp, a ludzie bez miłości dostali szału i cały czas bogowie mieli chaos, więc Hefajstos przeprosił Afrodytę i znów ona wygrała a biedny Hefajstos musiał wysłuchiwać  jak to ona zawsze ma rację. I w ten sposób Afrodyta uświadomiła wszystkim że świat bez miłości- znaczy bez niej- byłby niczym, tylko co mi się nie podobało to to że przy tej ostatniej historii o Afrodycie przysuną się niebezpiecznie blisko. Gdy już odpoczęliśmy Apollo poprowadził mnie do tunelu na przeciw tego którym wyszliśmy, ten tunel był krótki z każdym krokiem stawał się coraz bardziej rozległy  aż wreszcie ściany zrobiły się coraz niższe a sufitu nie było i znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni choć nie koniecznie....staliśmy nad krawędzią wielkiej głębokiej kotliny  w której czaiła się biała mgła, a wtedy Apollo powiedział mi że w tej kotlinie schowała się nimfa Echo i powtarza wszystko co się do niej się powie. Ze śmiechem przysłuchiwałam się rozmowom nimfy z bogiem słońca więc w końcu też spróbowałam, ale w jednej chwili o mało co nie spadłam do środka, gdy skały osunęły się ja już leciałam dół ale Apollo złapał mnie i przyciągną do siebie a potem spojrzał na mnie z bliska swoimi kobaltowymi oczami. Poczułam nagły przypływ paniki i szybko próbowała wyrwać się z uścisku mówiąc
-Chodźmy nad morze
Wydawało się jakby Apollo bez wahania spełniał każdą moją prośbę więc chciałam spróbować i z zaskoczeniem stwierdziłam że tą spełnił bez wahania, ale gdy przechadzaliśmy się po kamienistej plaży do Apolla podfruną na swoich skrzydlatych butach Hermes i mówił coś do niego, niestety ja nie byłam w zasięgu słuchu i widziałam tylko jak w oczach boga pojawia się rozczarowanie  potem zaskoczenie a na koniec zimna kalkulacja. Gdy Hermes odfruną Apollo podszedł do mnie i oznajmił z głęboką rozpaczą i frustracją że musimy się pożegnać, również udałam smutną ale bez przesady, za to gdy Apollo wysadził mnie z rydwanu szybko podszedł i pocałował krótko, na szczęście w ostatniej chwili odwróciłam głowę i jego usta wylądowały na moim policzku, on niezbyt usatysfakcjonowany finałem spotkania odjechał z prędkością światła, pomachałam mu i udałam się w stronę swoich drzwi od domu i poczułam się dziwnie ze względu na mrok otaczający mnie ze wsząd, weszłam do domu i zapaliłam świece, pomyślałam rozczarowana że dziś na polowaniu nie idę bo jestem delikatnie mówiąc zmęczona, bardzo zmęczona, zabierałam się za rozpalanie w kominku gdy usłyszałam pukanie do drzwi Lynett? Apollo? Etan? Kogo nosi pod moje drzwi o tej porze... Wzięłam nóż i ostrożnie otworzyłam drzwi przed którymi nie stał żaden człowiek, była to duża piękna sarna ze sznurkiem na szyi przywiązanym do pergaminu na którym widniał napis "KOLACJA" zaśmiałam się w głos rozbawiona, odwróciłam kartkę i tak jak się spodziewałam było to od Apolla


_____________________________________________________________________________________________________________________________



Hej co tam u was? ;D My z nowym rozdziałem trochę późno ale za to jest jeden  One Shot napisany przez Mimę i pojawi się na blogu gdy pod tym rozdziałem pojawią się komentarze od pięciu (nie licząc Zomiju ;D)

Komętooooooooooooooooooować

buuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuziaczki ;-*  ;-*  ;-**
Zomiuju

A dla nie wtajemniczonych w mitologię:

Apollo/Apollin
w mitologii greckiej syn Zeusa i Leto. Urodził się na wyspie Delos. Był bliźniaczym bratem Artemidy. Uważany za boga piękna, światła, życia, muzyki, wróżb, prawdy, prawa, porządku, patrona sztuki i poezji, przewodnika muz Przebywał na Parnasie, skąd zsyłał natchnienie.
Apollo był najmłodszym i najładniejszym bogiem spośród mężczyzn.



Artemida/Artemis
 w mitologii greckiej bogini łowów, zwierząt, lasów, gór i roślinności; wielka łowczyni. Uważana również za boginię płodności, niosącą pomoc rodzącym kobietom. Podobnie jak Apollo był bogiem słońca i życia, tak Artemidę uznawano za boginię księżyca i śmierci. Wierzono bowiem, że bliźniacze rodzeństwo charakteryzuje podobna konstrukcja duchowa. Ze względu na związek między obrotami księżyca a przypływami i odpływami morza Artemidę zaczęto uważać za bóstwo opiekuńcze rybaków. Jej atrybutami były łuk , strzały i kołczan, a ulubionym zwierzęciem łania. Była córką Zeusa i Leto (Latony), siostrą bliźniaczką Apollina

poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział XII Prawda

Olimpia
             
  
W wirze walki nawet nie zauważyłam, gdy Lynette osunęła się na ziemie. Zbyt zajęta byłam oddawaniem ciosów temu "facetowi z lasu". Jednak jedno spojrzenie w jej stronę wystarczyło, by wywołać u mnie nagłą fale przerażenia. Leżała na ziemi, cała blada. Ba! Nie blada, lecz raczej szara. Choć wydawało się, że straciła przytomność patrzyła gdzieś, nieobecnym wzrokiem. Jej twarz wygięta była, w grymasie strachu, bólu i cierpienia. Wyglądała, jakby wpadła w jakiś trans, jakby śnił jej się najgorszy koszmar, który mogła wytworzyć jej własna wyobraźnia. Wydawało się, że coś ją pochłania, że powoli ulatuje z niej życie... Przestraszona chciałam biec w jej stronę, lecz nogi miałam jak z waty. Z otępienia wyrwał mnie ostry ból z tyłu głowy, i nim się spostrzegłam leżałam już na ziemi. Nieznajomy stał nade mną z tryumfalnym uśmiechem na twarzy. Przyznaje, że trochę poniosły mnie emocje, lecz trzeba było pomóc Lynette... Wstałam więc, nie zważając na nic, i uderzyłam go w twarz, z taką siłą, że aż się przewrócił. Poparzył na mnie ze zdziwieniem, i chyba chciał coś powiedzieć, lecz przerwałam mu gwałtownym tonem:
- Co ty sobie wyobrażasz?! - i nie czekając na odpowiedź darłam się na niego dalej:
- Nie widzisz, co się dzieje z Lynette!?- huknęłam.
Wtedy oboje spojrzeliśmy w jej stronę... Wyglądała jeszcze gorzej, niż przed chwilą. Oczy szkliły jej się nienaturalnym blaskiem, a z kącika jej ust właśnie spłynęła kropla ciemno-czerwonej krwi. Nawet nie zauważyłam, gdy nieznajomy wstał,  podbiegł do Lynette i wziął ją na ręce. Na sztywnych nogach podeszłam do niego i nie wiedziałam, co dalej robić. Nie mogłam się odezwać, wszystkie słowa ugrzęzły mi w gardle. Chwyciłam go tylko za ramie i spojrzałam mu głęboko w oczy. On, jakby czytał w moich myślach powiedział:
- Zdaje się, że mogę jej pomóc... - po czym ułożył Lynette na trawie i kazał mi ją podtrzymać. Uklękłam przy niej i zrobiłam, co kazał. On wyciągnął rękę, zamknął oczy i zaczął szeptać coś, w nieznanym mi języku. Nagle z Lynette zaczęła opadać jakaś dziwna, szepcząca mgła. Brzmiało to, jakby tysiące ludzi na raz szeptem opowiadali jakieś żałosne historie o nieszczęściu i rozpaczy. Głosy nakładały się na siebie, w efekcie tworząc chór pojękiwań i nawoływań, od których włosy jeżyły się na głowie. Zakryłam uszy, ale tych odgłosów niczym nie dało się zagłuszyć. Słyszałam je jakby nie uszami, lecz umysłem. Skóra Lynette zaczęła miejscowo odzyskiwać naturalny kolor, lecz wokół niej zaczęło się nawarstwiać coraz więcej tej dziwnej mgły. Po kilku (okropnych!) minutach Lynette wyglądała, jakby tylko spała. Spojrzałam na nieznajomego, mgła otaczająca Lynette  jakby zaczęła w niego wsiąkać. Choć na jego czole pojawiły się kropelki potu nie zaprzestał tego dziwnego rytuału. Z kończył dopiero, gdy cała mgła znikła. Spojrzałam na niego. Szczerze mówiąc byłam trochę przestraszona. Kim ON jest, że potrafi takie rzeczy?... - pomyślałam - Tak, czy inaczej to na pewno nie jest zwykły śmiertelnik... Zapadła chwila ciszy, którą on przerwał :
- No... - Zaczął, ale zaraz skończył, ponieważ właśnie wtedy Lynette otworzyła oczy.
On pomógł jej wstać, a ona patrząc na niego rozmarzonym wzrokiem powiedziała:
- Ethan...
Potem musnęła mnie zdezorientowanym spojrzeniem i powiedziała:
- Olimpia?...- wydawało mi się, że próbowała sobie przypomnieć co tu właściwie robię - Olimpia!!! - dodała już przytomniejszym tonem, przybierając surowszy wyraz twarzy - Śledziłaś mnie?!
Byłam trochę zdezorientowana jej nagłą reakcją i nie za bardzo wiedziałam co odpowiedzieć. W końcu opanowanym tonem powiedziałam:
- Martwiłam się o ciebie... - lecz ona mi przerwała:
- Tak?! I to dlatego musiałaś się rzucać z bronią na mojego chłopaka?!... - tu na chwile się stropiła - to znaczy... na mojego przyjaciela... - dodała po chwili patrząc na nieznajomego.
- No bo... on... - zaczęłam jej tłumaczyć, ale ona znowu mi przerwała :
- Nie obchodzi mnie to! Dlaczego mnie śledzisz?! - kotłowała się ze złości Lynette.
Złość wzięła we mnie górę, miałam chęć wszystko jej wygarnąć.
- Mam prawo wiedzieć dokąd chodzisz... - powiedziałam - Z resztą, miałyśmy jechać do Delf. Wszystko już przygotowałam, a ty w tym czasie chodzisz sobie na randki! - powiedziałam lekko podniesionym tonem,  ponieważ byłam już dość mocno wkurzona.
- Ach tak?! - krzyknęła czerwieniąc się ze złości - Po pierwsze: to nie jest randka! Po drugie: Kto powiedział, że muszę ci meldować co robię i gdzie idę, co?!
- Dopóki mieszkasz pod moim dachem jestem za ciebie odpowiedzialna... - odpowiedziałam, siląc się na opanowany ton.
- Tak?! A może ja już wcale nie chce mieszkać z tobą, hym?! Pomyślałaś czasem o mnie?! - wykrzyczała mi w twarz.
- Lynette! - krzyknęłam łapiąc ją za ramie, ona jednak mnie odtrąciła.
W oczach miała ogniki, rozkazała ją jakaś potężna siła. Zrobiła gwałtowny ruch ręką, w moją stronę. Nagle, z ziemi zaczęły wyrastać gęste pnącza i ciasno owinęły mnie w tali, skutecznie mnie unieruchamiając. Lynette podeszła do mnie i patrząc mi głęboko w oczy wysyczała lodowato:
- Nie chce cie znać!...
Wtedy podbiegł do niej ten "Ethan..." , chwycił ją za ramiona i mocno nią potrząsnął.
- Lynette! Co się z tobą dzieje?!- krzyknął - Uspokój się!
 Ale ona wyrwała mu się. Wydawało się, że nad sobą nie panuje, z ziemi znowu wystrzeliły te okropne chwasty i owinęły się w okół Ethana. Lynette patrzyła na niego wyzywająco. Po chwili odezwała się pełnym złości głosem :
- A ty to niby co?! Też Chcesz mną manipulować! Jakby co, to JA nie chce już mieszkać z Olimpią! I to jest moja samodzielna decyzja, a tobie nic do tego!
Potem znowu odwróciła się do mnie i z rozgoryczeniem zaczęła mi wyliczać :
- Dlaczego mnie śledzisz?... Dlaczego wciąż traktujesz mnie jak obcą?... Co ja ci takiego zrobiłam?!... - pod koniec głos jej się załamał, pociągając nosem mówiła dalej :
- Ja... ja wszystko wiem! Jesteś podła! Ciągle jakieś tajemnice! Ta butelka... Ten list! Ja... ja... - przez chwile jakby zastanawiała się co powiedzieć - ... ja wiem, że zabijasz ludzi! - wypaliła nagle.
Znieruchomiałam. Lynette dalej obrzucała mnie wyzwiskami, ale ja już jej nie słuchałam. Skąd ona wie?! - myślałam - Czy ma do tego coś ten Ethan? Kim on jest i... Kim ona jest?! Czy tylko udawała?.... Czy wszystko pamięta? - i wreszcie - Czy ona jest szpiegiem?!
W mojej głowie kotłowały się myśli. Lynette już otwarcie płakała. Usłyszałam jakby zza mgły jej głos :
- Nie chcę cię więcej widzieć! - krzyknęła.
Nie wiem, czy te słowa były skierowane do mnie, czy do Ethana. Gdy wyrwałam się z przemyśleń Lynette już nie było, zostałam na polanie sama z Ethanem.
- Cóż... - powiedział uśmiechając się z przekąsem.
- " Cóż "?! Tylko to masz do powiedzenia?! - przerwałam mu zdezorientowana - To wszystko twoja wina
- Moja?... - zapytał głupkowato wpatrując się jakiś nieokreślony punkt.
- No a czyja?! - wysyczałam przez zęby już na maksa wkurzona - Gdyby nie to twoje "pomaganie" to Lynette jeszcze by tu była!
- No a co miałem zrobić?! - krzyknął - Miałem pozwolić jej umrzeć?!
- No... Nie.... - powiedziałam trochę zbita z tropu - Ale to przez ciebie dostała ADHD i uciekła. - dodałam już bardziej wojowniczym tonem.
- No... Ale to tylko chwilowe...
- Dobra, nie ważne... - powiedziałam - Lepiej powiedz mi skąd i od kiedy znasz Lynette?
On na chwile się zamyślił, przybrał poważny wyraz twarzy i powiedział :
- Znam ją od bardzo dawna... - tu na chwile przerwał - Eh... Niestety ona siebie zna od niedawna....
- Jak to? - zapytałam zdziwiona.
- Straciła pamięć... - powiedział - nagle zniknęła, a kiedy ją znalazłem już nic nie pamiętała...
Słońce zaczęło chować się za drzewami, kolorując niebo na czerwono. Po ziemi zaczęły tańczyć pojedyncze cienie. Ethan odwrócił się w ich stronę i powiedział:
- No... Nareszcie!
Po czym wypowiedział jakieś dziwne, niezrozumiałe słowa i pnącza z niego opadły. Popatrzyłam na niego podejrzliwym wzrokiem i zapytałam :
- A tak w ogóle to... kim ty jesteś? Bo normalny ty nie jesteś...
On się roześmiał, machnął ręką i powiedział:
- Eee... długo by gadać....
Popatrzyłam na niego ze zrozumieniem.
- Czy... - pytanie utknęło mi w gardle - Czy... przysłała cię... Artemida?...- zapytałam wreszcie.
On popatrzył na mnie zdziwionym wzrokiem, po czym powiedział:
- Yyyy.... Nieee..... - popatrzył na mnie jeszcze raz - Ale nie radze ci się wcinać w sprawy bogów.... To się może źle skończyć...
Prychnęłam. Co mu do tego? Żałowałam, że zadałam mu to pytanie. Odwróciłam się do niego i z wyższością powiedziałam:
- To nie twoja sprawa.
- Ok, tylko mówię... - odpowiedział.
Wkurzały mnie te słowa, których używał, Lynette też tak mówiła. No bo co znaczy na przykład to " OK "?- myślałam.
- Pomóc ci? - zapytał nagle wskazując na pnącza, które cały czas mnie oplatały.
- Dziękuje ale sobie poradzę. - powiedziałam z ironią.
Sięgnęłam, po mój sztylet (który przypięłam do pasa, gdy skończyłam walczyć z Ethanem) i przecięłam pnącza. Ethan przyglądał mi się z zaciekawieniem. Potem powiedział:
- No... muszę już iść... - po chwili dodał- jak dowiem się czegoś o Lynette to... ci powiem...
Potem pojawiła się mgła, która go przysłoniła, a potem już go nie było. Zostałam sama na polanie.
________________________________
Bardzo, ale to bardzo przepraszamy za takie długie opóźnienie, ale jak już wam wiadomo jedna z nas leżała w łóżku i była na antybiotykach, a drugiej padł net, więc... nie było jak wstawić tego rozdziału. :'(
Przepraszamy i życzymy miłego czytania
buuuuuziaczki ;-* ;-* ;-*
Zomiju

wtorek, 10 marca 2015

Rysunki :)

 Na początku chciałybyśmy baaaaaaardzo przeprosić za to że rozdział się w tym tygodniu jeszcze nie pojawił, co prawda jest napisany na laptopie Zoni ale ja (Mima) siedzę w domu na antybiotyku i nie moge na razie dać jej pendriva na którego ona wrzuci rozdział i mi go da...  Zofi zepsuł się internet więc sama go nie wstawi a jej mama nie pozwala przyjść jej do mnie bo boi się że Zońka zostanie zarażona... I tak to rozdział sobie siedzi napisany ale nie wstawiony :(



Ale za to macie parę moich rysunków, mam nadzieję że wam się spodobają i wynagrodzą nieobecność rozdziału ;) :D ;) :D :) , zachęcam do komentowania ;-*********





Oto trzy moje najnowsze "Arcydzieła" na których tak na serio próbowałam cieniować ;)






A tu My Little Pny dla młodszych sióstr



 Ogólnie ten rysunek zajmuje całą kartkę, ale jest niedokończony i krajobraz w tle w ogóle mi nie
 wyszedł więc macie tu tylko 1/4



A tu dwa małe rysunki na szybko w czasie lekcji




Tu seria bardziej udanych "bazgrołów lekcjopwych"









A na koniec KWIATKI!!! :DDDDDDDDD (trochę nie wyszły, ale kit)








Już niedługo rozdział komentujcie ile wlezie i poooooooooozdrowionka ;DDDDDDDDDDD

buuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuziaczki ;-*  ;-*  ;-**
Zomiju