sobota, 29 listopada 2014

Rozdział IV Przygoda nad rzeką


Olimpia patrzyła na mnie osłupiałym ze zdziwienia wzrokiem, próbowałam przypomnieć sobie - co właściwie się stało? Chyba powoli zaczęła wracać mi świadomość, bo przypomniałam sobie, że właśnie USTRZELIŁAM KOJOTA! Co jeszcze dziwniejsze nigdy nie strzelałam z łuku, co więcej nigdy nawet nie trzymałam łuku!    [tak przynajmniej mi się wydaje, wiecie, jak to jest, gdy się nic nie pamięta...] Niepojęte wydawało mi się, że mogłam to zrobić sama, ktoś na pewno mi pomógł, ale kto?! Właśnie wtedy przypomniał mi się ten niezwykły obraz, kobiety w złotych sandałach, uśmiechającej się do mnie. Nurtowało mnie cały czas jedno pytanie - KTO TO JEST ?! Dopiero po dłuższej chwili zastanawiania się zwróciłam uwagę, na nieruchomo siedzącą obok mnie Olimpie. Była blada i wpatrywała się we mnie, jakby z ukrywanym lękiem. Po krótkiej chwili zapytałam :
- Czy coś się stało?
Po tym pytaniu jakby obudziła się z transu - z jej spojrzenia zniknął lęk, a pojawiła się wcześniejsza zuchwałość. Znowu patrzyła na mnie swoim zwyczajnym, obojętnym spojrzeniem, choć inne części jej ciała zdawały się zdradzać wcześniejsze podniecenie. Wreszcie odparła, swoim lodowatym głosem :
- To chyba ja powinnam cię o to zapytać...
Przez chwilę zastanawiałam się, co odpowiedzieć, ale okazało się to niepotrzebne, bo po chwili Olimpia wstała i powiedziała :
- Jeżeli chcemy zjeść coś do rana, to powinnyśmy zacząć oprawiać kojota...- jej głos brzmiał, jak rozkaz osoby, która zna się na rzeczy, więc bez zastanowienia ruszyłam za nią. Kolejnym powodem, dla którego nie miałam zamiaru się sprzeciwiać, było to, że byłam już naprawdę bardzo głodna! Ruszyłyśmy więc w drogę powrotną. Wracałyśmy tą samą, zarośniętą ścieżką.Teraz księżyc już nie oświetlał nam drogi, schował się za chmurami. Noc była ciemna, lecz nie za ciemna, abym nie mogła rozróżnić kształtów mijanych drzew i krzewów. Wielkim plusem było to, że Olimpia zdecydowanie zwolniła, minusem to cały czas się nie odzywała, więc szłyśmy w milczeniu. Raz po raz, przez drogę przebiegał nam jakiś zbłąkany zając. Chcąc przerwać te nieznośną ciszę zapytałam :
- A...co właściwie się stało...?
- ... - brak odpowiedzi.
Po chwili powtórzyłam swoje pytanie :
- Działo się coś ... niezwykłego?
- ... - znowu nic.
Widząc, że nie uzyskam odpowiedzi, zagadnęłam od innej strony :
- Widziałaś tą ... kobietę?
Olimpia stanęła i patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem, a potem niepewnie spytała, dziwnym, nieswoim głosem :
- Jaką ... - tu na moment się zawachała - " kobietę "...?
Czyli jej nie widziała mruknęłam pod nosem,a głośno powiedziałam:
- No... tej z świątyni... w lesie...- zaczęłam jej tłumaczyć, ale ona chyba nie wiedziała, o co mi chodzi, bo dalej patrzyła na mnie osłupiałym wzrokiem. W końcu stwierdziła :
- Oj, chyba walnęłam cię mocniej, niż zamierzałam...
Widząc, że nie bierze mnie na poważnie zaczęłam się bronić :
- Nie, ja nie żartuje, naprawdę ją widziałam! A w lesie jest jej świątynia... naprawdę..., nie kłamie!
Ale nie miałyśmy czasu na dalszą rozmowę, ponieważ znalazłyśmy się znowu na polanie, z płonącym ogniskiem. Olimpia zajęła się oprawieniem kojota, a mi wręczyła gliniane naczynie, i poleciła mi nabrać wody, z pobliskiego strumienia. Nietrudno było tam trafić, bo szum szybko zdradził położenie krystalicznie czystej tafli wody. Jego koryto było większe, niż należało się spodziewać, a wartki prąd z siłą uderzał o napotkane, na swojej drodze przeszkody. Szczerze mówiąc ja nazwałabym go rzeką. Próbowałam nabrać wody do płytkiego naczynia, ale poziom wody przy brzegu był za niski i nabierałam tylko piasek. Na szczęście zauważyłam powalony pień i wspięłam się na niego. Mokra kora była bardzo śliska, a cały pień niebezpiecznie się kołysał, ale jakoś dałam sobie radę. Nabrałam wody i już chciałam wracać, gdy moją uwagę przyciągną piękny ptak. Miał długie pomarańczowe, czerwone i żółte pióra, wielkością przypominał orła, mogło by się wydawać, że otaczała go jakaś złota poświata. Siedział na wysokiej gałęzi, i obserwował mnie, nagle rozłożył swoje rozłożyste skrzydła, i delikatnie sfruną z gałęzi i przeleciał tuż nad moją głową. Wtedy wszystko się zatrzęsło i oślepił mnie rażący blask, gdy znowu otworzyłam oczy znajdowałam się w lodowatej wodzie, której krople szybko staczały się po moim ciele, a lekki powiew świeżego leśnego wiatru nie przynosił orzeźwienia jak dawniej, tylko przenikał do szpiku kości wywołując dreszcze. Zjawiskowy wielobarwny ptak znikną, jakby całkowicie rozpłyną się w powietrzu. Gdy wygramoliłam się z wody zobaczyłam, że kłoda [na której wcześniej klęczałam, by napełnić naczynie wodą] płynie dalej z prądem, a z niej unosi się czarny dym. Postanowiłam nie czekać dłużej, wzięłam wiec naczynie [które udało mi się napełnić] i wróciłam na polane. Olimpia na mój widok prawie wybuchnęła śmiechem - byłam cała mokra i kapała ze mnie woda.
- Ha, ha, ha, bardzo śmieszne - powiedziałam z ironią - przynajmniej mam wodę.
Okazało się , że Olimpia już dawno usmażyła kojota, więc wodę tylko wypiłyśmy. Po jedzeniu [które było pyszne!] poczułam  się bardzo zmęczona, na szczęście Olimpia zaproponowała żeby pójść spać. I za chwile znowu prowadziła mnie przez gąszcz roślin. Po chwili moim oczą ukazała się porośnięta mchem chata, której spadzisty dach za dnia na pewno dawał dużo cienia. Olimpia weszła do środka, a ja za nią. Stanęłyśmy na kamiennej posadzce, a ona zapaliła świece.
- Witaj, w moich skromnych progach! To łóżko powinno ci na razie wystarczyć...- powiedziała wskazując łóżko stojące w rogu, a sama ułożyła się na ziemi. Od razu rzuciłam się na wskazane łóżko, myślałam, że zaraz zasnę, ale sen nie przychodził, w głowie kołatały mi myśli. Nastała grobowa cisza, a wiatr zgasił świece. Minuty wlokły się niepojęcie, cisza dzwoniła mi w uszach. Wreszcie nie wytrzymałam i zapytałam :
- Co tak naprawdę widziałaś, gdy strzeliłam do kojota?
Najpierw nie uzyskałam odpowiedzi, ale po chwili usłyszałam cichy szept :
- Wolałabym porozmawiać o tym rano...
Znów zapadła cisza, którą przerwał odgłos z zewnątrz, był to ten sam głos, który słyszałam nad rzeką [albo, jak ją nazywa Olimpia " strumieniem"]
" WIELKI PTAK!"- pomyślałam, i chciałam opowiedzieć wszystko Olimpii, więc zaczęłam :
- Olimpia... - ale odpowiedział mi tylko jej równy, miarowy oddech.
________________________________________________
Bardzo przepraszamy, że ostatnio nie wstawiłyśmy rozdziału, ale niestety żadna z nas nie mogła znaleźć na to wolnej chwili. Mam nadzieje, że wynagrodzimy wam to za niedługo one shotem. XD Życzymy miłego czytania!
Komętujcie!!! ;)
buuuuuuuuuuziaki ;-*  ;-*  ;-**
Zomiju.

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział III Tajemnica księżyca

"[...] - A tak w ogóle to czemu nie mieszkasz w mieście,tylko na skraju lasu?-
spytałam,żeby rozluźnić atmosferę.
- Bo w Atenach jestem poszukiwana i chcą mnie zabić- odpowiedziała
twardym, grobowym głosem, patrząc mi prosto w oczy."

Po jej poważnym głosie stwierdziłam,że nie żartuje. No,próba rozluźnienia atmosfery nie wypaliła- pomyślałam szybko, a głośno powiedziałam :
- Opowiedz mi coś o sobie.
Ale ona spojrzała na mnie podejrzliwie i odparła :                                                                                                                                                                                                                                      
- Ty cały czas o coś pytasz, ale ani słowem nie wspominasz o sobie-
 stwierdziła. Zapadła chwila ciszy, z zakłopotaniem obmyślałam co jej odpowiedzieć, wreszcie wypaliłam :
- No...już ci mówiłam...ja...praktycznie nic o sobie nie wiem.
Spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem, ale nic nie odpowiedziała.Po krótkiej chwili zapytała :
- Jak znalazłaś się na mojej posesji?
Zauważyłam, że o dziwo prażące słońce było już wysoko na niebie,albo wręcz zniżało się ku horyzontowi.Przed chwilą powiedziałabym, że jest noc, ale tej  " Olimpii" chyba to wcale nie zdziwiło,patrzyła na mnie dalej uporczywym wzrokiem oczekując na odpowiedź,więc opamiętałam się i rzekłam :
- Nie wiedziałam, że to twoje podwórko - zaczęłam się tłumaczyć                                                                                                                                                                                                                                               - Zresztą, mało osób, które znam mieszkają w lesie - dodałam żartobliwym tonem, ale Olimpii chyba nie wydawało się to zabawne - patrzyła na mnie tak, że wydawało mi się, że za chwile zasztyletuje mnie wzrokiem. Ale o dziwo ona tylko się roześmiała, postanowiłam to wykorzystać i spytałam :
- No, to może teraz powiesz mi coś o sobie?- spytałam z nadzieją w głosie. Jej twarz błyskawicznie spoważniała i jakby z ociąganiem powiedziała :
- Dobrze, no to słuchaj.
Wydawało mi się, że starała się aby brzmiało to od nie chcenia,ale w jej oczach nagle pojawiły się iskierki.Po krótkiej chwili zaczęła opowiadać :
- Mój ojciec umarł bardzo dawno temu - zaczęła - wychowywała mnie pewna zielarka, która mieszkała tu przede mną, ale ona też już dosyć dawno umarła, więc zostałam sama. Muszę zbierać owoce leśne, pozyskiwać wodę pitną, ale co najważniejsze - polować. Życie w leśie nie jest takie proste. A do tego jestem poszukiwana, za wtrącanie się w rząd i chcą mnie zabić...
Tak...choć opowieść Olimpii była bardzo pasjonująca, to po pewnym czasie przestałam jej słuchać. Słońce chyba dzisiaj zwariowało -tak samo szybko słońce zaczęło zachodzić, jak szybko wzeszło.Patrzyłam jak ognista kula słońca chowa się za zielonymi wierzchołkami drzew, malując całe niebo tysiącami barw i różnymi odcieniami fioletu, różu, pomarańczu, czerwieni i im podobnych.Patrząc tak uświadomiłam sobie, jaka jestem zmęczona, ale, co ważniejsze bardzo głodna! Wtedy Olimpia, jakby czytała w moich myślach - przerwała swoją opowieść wstała i powiedziała :
- No,zaczęło się ściemniać...przydało by się skołować coś do jedzenia.              
Na te słowa szybko zerwałam się z miejsca - perspektywa ciepłego pożywienia bardzo przypadła mi do gustu.Olimpia rozkazała mi wzniecić ogień, nie za bardzo wiedziałam jak to zrobić,ale nie zdążyłam jej tego powiedzieć, bo już zniknęła w gęstwinie rozłożystych drzew.Zostałam sama na pustej,cichej i ciemnej polanie.Miałam wrażenie, że obserwują mnie czyjeś oczy. Nie wiadomo, ile jeszcze kryje się tutaj szurniętych dziewczyn, które są gotowe wyskoczyć na mnie ze sztyletem, obwieszczając, że znajduje się na ich posesji - pomyślałam, próbując odrzucić od siebie wrażenie,że jestem obserwowana.Pomyślałam też,że trzeba poważnie zastanowić się nad rozpaleniem ogniska.Przez chwile  zastanawiałam się, czy jest jakiś inny sposób na zdobycie drewna,niż wejście do lasu.Nie miałam ochoty pójść do  otaczającego mnie ciemnego lasu, ale co innego mogłam zrobić? Przezwyciężając strach ruszyłam w stronę lasu,szłam powoli bacznie się rozglądając - czułam,że czyjeś przenikliwe oczy nieustannie mnie obserwują,każdy nawet najmniejszy odgłos wydawał mi się złowieszczy i zdradliwy. Przerażona stanęłam przed ścianą gęstej roślinności, przez krótką chwile zawahałam się, a potem podobnie jak Olimpia zniknęłam za drzewami.Otaczała mnie ciemność,przez chwile czekałam aż mój wzrok przyzwyczai się do niej, potem zaczęłam zbierać suche gałązki z ziemi. Nie chciałam zostawać tutaj dłużej niż to było konieczne.Przez gałęzie prześwitywała jasna poświata księżyca, tego samego, który zeszłej nocy [która była tak niedawno] w tak niezwykły sposób mnie przemienił.Popatrzyłam jeszcze raz na mój nowy naszyjnik na platynowo-złotym łańcuszku, gdyby to nie nie było nie możliwe zarzekłabym się, że to prawdziwy księżyc.Ale prawdziwy księżyc patrzył na mnie z góry,w jego srebrzystej poświacie jeszcze raz uważnie przyjrzałam się swojemu osobliwemu, nowemu ubraniu.Moja srebrzysta suknia jakby zlała się z poświatą księżyca i roizskszyła tysiącami gwiazd, a może mi się tylko tak wydawało?Nie!To było takie realistyczne!Wszystko zajaśniało,widziałam kobietę i chyba...Tak! To byłam ja! Chyba się kłóciłyśmy...potem znowu światło, i...znowu ja...tylko z jakimś facetem...znowu mocny błysk.Wszystko zawirowało, nie mogłam utrzymać równowagi - zemdlona padłam na ziemie,nie było już błysków ani obrazów, tylko ciemność.Gdy wreszcie się ocknęłam praktycznie nic się nie zmieniło - leżałam na porośniętej mchem, wilgotnej ziemi.Próbowałam stwierdzić ile czasu tu leżałam - ale nie potrafiłam,za to z przerażeniem stwierdziłam, że Olimpia pewnie już dawno wróciła, a mnie tam nie było! Choć mało się znamy to wole jej towarzystwo niż samotność.Więc szybko wstałam, otrzepałam się i zapominając o drewnie wybiegłam z lasu.Ku mojej wielkiej radości przy płonącym ognisku zastałam Olimpie.Lecz ona nawet na mnie nie spojrzała,mruknęła tylko pod nosem :
- Coś długo cię nie było, hm?
- Zrozum ja...
Ale ona mi przerwała :
- Nic nie szkodzi, pomożesz przy kolacji - odparła.
- A co będziemy jeść? - zapytałam nieśmiało.
- To co upolujemy- powiedziała podając mi drewniany,szczegółowo zdobiony łuk.Moje wyobrażenie "ciepłego posiłku" trochę odbiegało od pieczonej na ogniu zwierzyny, ale dobre i to.Ruszyłam więc za Olimpią, znowu do ciemnego lasu,do którego szczerze wolałam nie wracać.Drogę oświetlał nam ten sam księżyc, który był przyczyną tak wielu, niezwykłych wydarzeń. Można by powiedzieć, że skrywał pewną tajemnice.Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to nie koniec rzeczy,do których się przyczyni.Szłyśmy wąską, gdzie nie gdzie zanikającą, wydeptaną przez zwierzęta ścieżką.Olimpia szła bardzo szybko, ale też bardzo cicho. Mi niestety nie udawała się ta sztuka - raz po raz nadeptywałam na suchą gałązkę, która wydawała z siebie głuchy trzask.Czasami Olimpia odwracała się, żeby mnie uciszyć, a czasami nie zwracała na mnie uwagi.Przedzieranie się nocą, przez dziki i zarośnięty las wbrew pozorom nie było takie proste, jak mogło się wydawać, Olimpia cały czas zmieniała kierunek, a odstające gałęzie boleśnie raniły moje ręce. Nagle Olimpia zmieniła postępowanie - skradała się powoli, co jakiś czas przystawała i uważnie nasłuchiwała, potem znowu się skradała. Nagle puściła się pędem i zniknęła za niewysokim pagórkiem. Pobiegłam za nią, jak najszybciej mogłam, zbiegając z pagórka potknęłam się o wystający korzeń i padłam jak długa. Ale Olimpia nawet na mnie nie spojrzała, przywarła tylko do drzewa i syknęła do mnie :
- Padnij!
Chciałam jej powiedzieć, że i tak już leżę, ale ona nie zwracała na mnie uwagi.Wstałam więc otrzepałam się i podbiegłam do Olimpii, chowając się, za sąsiednim drzewem.Wtedy zobaczyłam, na co patrzy - ok. pięćdziesiąt metrów przed nami łapą rozgrzebywał ziemię kojot. Jego srebrzysto-ruda sierść raz po raz połyskiwała w świetle księżyca. Myślałam,że zaraz do niego strzeli, ale ona tylko podała mi łuk. Widocznie na coś czekała, popatrzyłam na pozłacany łuk, a potem na nią pytająco.Ona spojrzała na mnie z ironią, a potem cicho odparła :
- A co myślałaś?Że nic nie będziesz robić?!Ognisko - nie,to może przy zdobyciu kolacji pomożesz, co?!- wyglądała na wściekłą.
- Ale ja...-zaczęłam, lecz ona mi przerwała :
- Szybko, zaraz stracimy ostatnią szanse!-krzyknęła głośnym szeptem.
Nie było czasu się sprzeczać, ponieważ nie chciałam pójść spać głodna. Napięłam więc cięciwę i... strzeliłam.Wtedy przed oczami stanął mi niezwykły obraz-ta sama kobieta, którą widziałam w tej starej świątyni, tylko, że teraz nie była już posągiem, wyglądała jak żywa.Stała tam,gdzie wcześniej Olimpia, oświetlał ją księżyc, w tym momencie mój nowy naszyjnik zaczął świecić jakby tą samą, odbitą poświatą co jego większa wersja na niebie. Kobieta uśmiechnęła się do mnie, a potem powoli zaczęła znikać. Mój naszyjnik przestał świecić. Słyszałam już tylko świst strzały.

_________________________________________________________________________________

Ten rozdział napisałyśmy dosyć późno, dlatego dopiero teraz go wstawiłam.
Mam nadzieje, że się wam spodoba, życzę miłego czytania, komentować,komentować!
 To naprawdę daje kopa XD
Zomiju

środa, 12 listopada 2014

Szablony!!!
Nudziło mi się więc zrobiłam kilka szablonów :)
A oto i one (Bądźcie wyrozumiali to moje pierwsze szablony)


To mój pierwszy samodzielny szablon  ;) (oprócz niego robiłam jeden z przyjaciółką)




To mój drugi samodzielny szablon :)


A to szablon wykonany przez Zomiju ;)

 





Prosimy komentować, krytykować, chwalić ale przede wszystkim obowiązuje zasada:
                                              CZYTASZ=KOMENTUJESZ

Więcej szablonów będzie dodawane co jakiś czas do strony "szablony"
(Nie obraziłabym się gdyby ktoś chciał któryś do swojego bloga :) )
Dobranoc
Mima ;-*  ;-*  ;-**

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział II Księżyc daje siłę

"[...]-tak się kończy żywot nic niepamiętającej niezmiernie głupiej i wydzierającej się na niebezpieczną dziewczynę z niebezpiecznie ostrym nożem (w dodatku przytkniętym do jej gardła) żałosnej Lynette Roosvelt- mówiłam w duchu z ironią"

Nie chciałam już patrzeć w jej złowrogie oczy, nie chciałam żeby jej pełne nienawiści spojrzenie było tym co zobaczę ostatnie w życiu. Podniosłam wzrok i spojrzałam ponad jej ramię, prosto w szeroko otwarte, bijące żywym światłem oko księżyca. Czarna noc przykryła swym płaszczem już całe niebo, które zdobiły migoczące gwiazdy przypominające nieskazitelne diamenty. Tworząc dumnie konstelacje upamiętniające bohaterów jakby myślały, że największym zaszczytem jakiego mogli dostąpić Ci herosi było to, że mogą zabłysnąć utkani ze srebrzystych nici w domu gwiazd. Jedne mniejsze, drugie większe, wybijały się na tle nieboskłonu. Lecz to wszystko było by niczym bez księżyca, który trwa i bez którego by nie przetrwała ziemia, który hipnotyzuje swoim platynoperłowym blaskiem, jakby był utworzony z najszlachetniejszego minerału bądź metalu. Bez niego gwiazdy byłyby jak piękna suknia, ale nie włożona przez najpiękniejszą z dam. Zdumiona pięknem nieba zauważyłam, że coś jest nie tak, przecież powinnam nie żyć - czyż nie?- A może ona wymyśla jak najboleśniej mnie zabić- pomyślałam, wyrwana ze swoich przemyśleń. - Ale tym bardziej nie mam ochoty na nią patrzeć, nie dam jej satysfakcji z zabicia mnie skulonej i przerażonej- stwierdziłam ze stanowczością, uniosłam dumnie głowę, wyprostowałam się i  spojrzałam (spodziewałam się, że po raz ostatni) na dodający mi odwagi swą zimną poświatą księżyc. W jednej chwili wypełniła mnie niesamowita siła, czułam rozchodzący się w moim ciele lodowaty żar, który obezwładniał i dodawał siły jednocześnie. Oszołomiona nagłym przypływem mocy nie potrafiłam się oprzeć, a energia która mnie wypełniła rozbłysła dookoła, zmieniając mnie jakby w inną osobę. Teraz wszystko odbierałam lepiej, cały otaczający mnie świat - a właściwie las - stał się dla mnie bardziej wyrazisty. Widziałam każdy liść i każde poruszające się na wietrze źdźbło trawy, słyszałam wiatr szumiący mi w uszach i bieg lisów na polowaniu w lesie, byłam w doskonałej harmonii z przyrodą, która wypełniała mnie całą. Kiedy trochę oprzytomniałam nawiedziła mnie myśl, że może umarłam. Może nieznajoma właśnie wbiła w moje serce swój sztylet, i stałam się jakimś duchem leśnym... Ale zawsze (taa zawsze, to znaczy?) myślałam, że śmierć jest wypełniona strachem i cierpieniem albo przynajmniej trochę boli. Otworzyłam oczy otrząwsznowszy (nie wiem jak to się pisze) się i zobaczyłam dziewczynę, przerażoną, drobną dziewczynę, której sztylet wypadł z rąk i w przestrachu cofała się krok za krokiem, zbliżając się do krawędzi wzgórza które z jednej strony było ostrym klifem. Którego próg właśnie przekroczyła...
Szybko, jakby machinalnie sięgnęłam do sakiewki przypiętej do pasa i wyjęłam garść mdląco pachnących ziół, które zaraz wyrzuciłam z impentem w stronę nieznajomej, a one w locie zmieniły się w jedwabny sznur połyskujący księżycowym blaskiem. Jeden koniec został mi w dłoni a drugi oplótł talię dziewczyny, pociągałam za niego z całej siły i nieznajoma machając rękoma upadła około trzy metru od krawędzi klifu. Całkowicie pozbawiona kontroli nad sytuacją i w ogóle nierozumiejąca co się właśnie stało opadłam siadając pod drzewem, a dziewczyna zastygła w jednej pozie i utkwiła we mnie swoje duże, przerażone, szafirowe oczy. Puściłam sznur i o mało nie wrzasnęłam widząc jak zamienia się w małe perłowe motyle rozpraszające się dookoła, następnie spojrzałam na siebie w coraz większym zdumieniu, moje rurki i beżowy sweterek zamieniły się w aksamitną białą sukienkę, podobną do tej którą miała dziewczyna. Ale moja była przed kolano i podchodziła odcieniem pod lekko srebrzystym a jej była czysto biała. Szata którą miałam na sobie, była wiązana w tali grubym skórzanym pasem do którego poprzyczepiane były różne płócienne sakiewki i pochwa ze sztyletem jak mniemam, miałam również skórzane greckie sandały zamiast moich zielonych konwersów. Na obu rękach za to widniało po pięć bransoletek, jedne z muliny inne ze sznura jeszcze inne z jakiś koralików a nawet dwie ze szlachetnych metali. Ale najdziwniejszy wydawał mi się naszyjnik z długim złoto-platynowym łańcuszkiem zwięczony skalnym księżycem który połyskiwał srebrzyście jakby był prawdziwym księżycem, wzięłam kamienną kulę do ręki wiedząc, że to niemożliwe, ale chciałam się chociaż łudzić, że mam w ręce autentyczny mini księżyc. Wtedy spojrzałam na wciąż tak samo przerażoną i zdezorientowaną dziewczynę, lustrującą mnie wzrokiem
- Okeeeeeej, ja też nie wiem co się stało, jak już mówiłam nic nie pamiętam, ale może powiesz mi chociaż gdzie jesteśmy- powiedziałam zmieszana, odzywając się jako pierwsza.
- Jestem Lynette Roosvelt a ty?- dodałam szybko widząc niepewność w jej oczach.
Ale na te słowa drgnęła i strach który już trochę opadł, ponownie przeleciał przez jej oczy. Leccz już po chwili była tylko czujna a przerażenie najwidoczniej odłożyła na bok
- Na imię mam Olimpia- odpowiedziała dumnym głosem 
-Jesteśmy w stolicy Grecji, w Atenach- powiedziała twardo
-A dokładniej w lesie jakbyś chciała wiedzieć kontynuowała z ironicznym uśmiechem.
- Już nie chcesz mnie zabić?- powiedziałam bez sensu.
-Nie, wzięłam Cię za kogoś innego. Ale sen... To bez sensu - kończyła kręcąc głową.
- A tak w ogóle to czemu nie mieszkasz w mieście, tylko na skraju lasu?- spytałam żeby rozluźnić atmosferę.
-Bo w Atenach jestem poszukiwana i chcą mnie zabić- odpowiedziała twardym, grobowym, głosem patrząc mi prosto w oczy.


______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________


Ok na dziś tyle :) Jutro wstawię więcej bo razem (tzn.Zomiju) napisałyśmy w zeszycie cały rozdział i to na biedną Mimę wypadło przepisywanie tego na mojego tnącego się jak czołg kompa......A dziś nie chciało mi się więcej pisać XD

Buuuuuuuziaki ;-*  ;-*  ;-**
Zomiju :)    (oczywiścię komentować, komentować bo więcej nie będzie XD)
(naprawdę sorry za to zielone tło ale mój komputer miał taki kaprys i nie da się inaczej;() 

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział I Kim ona jest?

Czułam się jakbym oglądała jakiś film, a głównym bohaterem tego filmu był jakiś mężczyzna którego najwyraźniej kiedyś znałam... Najpierw widziałam go jak siedział na wielkim głazie  z jakąś kobietą, trzymali się za ręce a on coś mówił z ożywieniem, ona się zarumieniła i uśmiechnęła, a potem energicznie pomachała głową. Obydwoje byli w greckich strojach a w tle widniała panorama starożytnego miasta. Potem sceneria się zmieniła i ten sam mężczyzna trzymał małe dziecko na rękach i miałam dziwne przeświadczenie, że to dziecko to ja, uśmiechał się do mnie i patrzył z czułością w moje oczy, w pewnej chwili podeszła do niego (chyba) moja mama uśmiechając się radośnie i przytulając się do mojego (chyba) taty  (no tak w tym okresie mojego życia wszystko stoi pod znakiem zapytania), następnie widziałam kościotrupy wychodzące z otchłani i trzyletnią mnie, widziałam również mojego tatę biegnącego w moją stronę, obok niego szła powoli ciemna postać z obsydianowym płaszczem, był to mężczyzna, a wokół tego mężczyzny unosiła się czarna mgła, miał na twarzy okrutny uśmiech
- Wybieraj - powiedział
- Straciłeś żonę i chcesz jeszcze stracić córkę?- Mówił prowokacyjnie
- Jeśli zrobię to czego odemnie żądasz, to wtedy ją zabije- odpowiedział mężczyzna mrocznym tonem, przystając. Przestał biec, przestał nawet iść staną, zamkną oczy i jedna łza spłynęła mu po policzku
- Żegnaj Lynette- szepnął i odwrócił się. A piekielne kościotrupy porwały mnie, krzyczałam pełnym nadziei i zaufania głosem
- Tato ratuj!- miałam nadzieję, a wręcz pewność że mnie kocha i logiczne dla mnie było to że mnie uratuje
-Tato, pomóż mi!- krzyczałam coraz rozpaczliwiej przez łzy, przerażona i zupełnie zbita z tropu
-Zapłacisz mi za to życiem! - wykrzyczał mężczyzna w płaszczu do mojego taty rozpływając się we mgle, a potwory mroku w całości już zabrały mnie do czarnej jak heban otchłani, cały obraz ogarnęła mgła przez którą było widać zarys postaci zginającej się wpół i krzyk śmierci. Na koniec słyszałam cichą melodyjną i kojącą kołysankę śpiewaną mi przez moją mamę...
Lekko uchyliłam oczy w pierwszej chwili myśląc, że to wciąż ten okropny i niejasny sen, zdezorientowana spostrzegłam, że nademną stoi jakaś dziwnie ubrana dziewczyna z nożem w ręku. Zamglonym wzrokiem ogarnęłam całą jej sylwetkę, była drobna i dość wysoka, miała blond loki i duże lodowato błękitne oczy otoczone długimi kruczoczarnymi rzęsami patrzyła na mnie z determinacją i wyraźną groźbą ale także niepewnością i nutką strachu. Letnia bryza sprawiała, że śnieżnobiały aksamitny chiton falował wokół stóp dziewczyny, bladoróżowe usta zacisnęła w wąską linijkę i stała w bojowej pozycji w każdej chwili gotowa do walki. Księżyc w pełni rzucał swoją złowrogą poświatę na całą postać dziewczyny, spowijając jej ciało niczym srebrnobiała aura we włosach miała platynowe promienie odbitego światła gwiazdy, a ogniki w oczach zmieszane z księżycowym blaskiem nadawały jej niebezpiecznego i majestatycznego wyglądu. Gdy tylko zobaczyła, że się poruszyłam i otworzyłam oczy jej wzrok natychmiast wyeleminował wszystkie słabości takie jak strach które były ledwo dostrzegalne w jej spojrzeniu do cna i pochyliła się gwałtownie nademną przykładając mi nóż do gardła, przerażona cofałam się, chaotycznie czołgając się tyłem aż nie uderzyłam połową pleców i głową w drzewo. W szoku i przerażeniu prawie nie poczułam bólu ale czarne plamki zamigotały mi w oczach, z zawrotami głowy wstałam i przylgnęłam ciasno całym ciałem do kory drzewnej która zaczęła boleśnie wbijać mi się w plecy, zignorowałam ból próbują jeszcze ciaśniej wbić się w drzewo i wymyślić jak stąd uciec i o co jej chodzi. Spojrzałam na nią nawet nie próbując ukryć strachu i zmieszania,- przecież nic jej nie zrobiłam a ona tak po prostu chce mnie zabić- pomyślałam nic nie rozumiejąc. W jej oczach o dziwo również dostrzegłam zmieszanie i dezorientacje a nawet trochę współczucia, jakby miała ochotę pobiec do mnie i zapytać czy nic mi nie jest. Stałyśmy wpatrując się tak w siebie w bezruchu i słychać było tylko cichy szmer wiatru i moje głośne sapanie z przerażenia zagrożeniem życia, jej oczy patrzyły na mnie coraz bardziej łagodnie i już myślałam, że po wszystkim(głupia ja). Ale parę sekund później jakby sama siebie napomniała, że coraz mniejszy budzi we mnie strach i jej wzrok stwardniał a twarz zmieniła się w nieprzeniknioną maskę, wyprostowała się i podeszła szybkim krokiem do mnie na powrót przykładając nóż do mojej krtani następnie przybliżyła swoją twarz do mojej tak blisko, że widziałam dokładnie jej zdumiewające oczy o niesamowitych srebrnych refleksach w tęczówce.
-Kim jesteś i co robisz na moim terenie- wysyczała lodowato.
Zaskoczyły mnie te słowa bo nie wiedziałam, że jestem na czyimś terenie... -A może ta świątynia też należała o niej- pomyślałam ze strachem. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale starałam się mieć tak samo stalowe i nieprzeniknione spojrzenie jak ona, nie wiedziałam czemu ale teraz poczułam, że nie mogę pokazać jej słabości.
- Nie wiedziałam że to twój teren ponieważ nie spotykam wielu ludzi mieszkających w lesie-powiedziałam z kpiną.
-Może nie widujesz wielu ludzi zamieszkujących las ale jak nie zaczniesz dokładniej odpowiadać na pytania zadane tobie, to się źle dla ciebie skończy, bo to nie ja mam nóż przytknięty do gardła- odpowiedziała bezlitośnie, coraz głośniej mówiąc i coraz mocniej przyciskając nóż do mojego gardła.
-Kim jesteś- powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu.
-Nie wiem!-wykrzyczałam łamiącym się głosem. Odwróciłam głowę jak najbardziej w bok żeby nie zobaczyła mojej twarzy a jedna łza spłynęła mi po policzku i nieokazywanie uczuć poszło się szczekać, nie wiedziałam kim jestem obudziłam się w jakiejś hejtowej świątyni w środku lasu w którym się zgubiłam i ledwo co zmęczona głodna i wogóle wyszłam z tych rombniętych chaszczy po to żeby jakaś psychopatka rzucała się na mnie z nożem informując iż jestem na "jej terenie".
-Nie wiem kim jestem, co tu robię  i jak się tu znalazłam- powiedziałam przełykając łzy i starając się brzmieć groźnie.
- A przede wszystkim nie wiem czemu jak tylko mnie zobaczyłaś miałaś ochotę mnie zabić i koniecznie się dowiedzieć kim jestem, nic ci nie zrobiłam i nie miałam pojęcia że to miejsce jest czyjeś, więc ogarnij się i mnie puść- mówiłam coraz głośniej a na końcu się okazało że się na nią wydzieram. -No pięknie teraz na pewno mnie zabije- pomyślałam
-tak się kończy żywot nic niepamiętającej niezmiernie głupiej i wydzierającej się na niebezpieczną dziewczynę z niebezpiecznie ostrym nożem (w dodatku przytkniętym do gardła) żałosnej Lynette Rosvelt- mówiłam w duchu z ironią

______________________________________________________________________________

Hello! :)  sorki za dwódniowe opóźnienie pojawienia się rozdziału :( 
ale żeby wynagrodzić to wszystkim czytającym bloga w tygodniu wstawimy
 one shota (a jak się uda to nawet dwa ;D)
A co do rozdziału to chcemy go dedykować wszystkim czytającym tego bloga a przedewszystkim
Cass i Vivian które go skomentowały i jeszcze naszej (i jak dotąd jedynej) obserwatorki bloga Clary Lottie Cecy 
Dziękujemy wam wszystkim i cieszymy się że dajecie znać w postaci komentarza albo obserwowania bloga że czytacie i że wam się podoba to naprawde miłe i baardzo zachęca do pisania a nawet budzi nową energie do niego i dodaje weny
buuuziaczki ;-*  ;-*  ;-**
Zomiju