poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział XII Prawda

Olimpia
             
  
W wirze walki nawet nie zauważyłam, gdy Lynette osunęła się na ziemie. Zbyt zajęta byłam oddawaniem ciosów temu "facetowi z lasu". Jednak jedno spojrzenie w jej stronę wystarczyło, by wywołać u mnie nagłą fale przerażenia. Leżała na ziemi, cała blada. Ba! Nie blada, lecz raczej szara. Choć wydawało się, że straciła przytomność patrzyła gdzieś, nieobecnym wzrokiem. Jej twarz wygięta była, w grymasie strachu, bólu i cierpienia. Wyglądała, jakby wpadła w jakiś trans, jakby śnił jej się najgorszy koszmar, który mogła wytworzyć jej własna wyobraźnia. Wydawało się, że coś ją pochłania, że powoli ulatuje z niej życie... Przestraszona chciałam biec w jej stronę, lecz nogi miałam jak z waty. Z otępienia wyrwał mnie ostry ból z tyłu głowy, i nim się spostrzegłam leżałam już na ziemi. Nieznajomy stał nade mną z tryumfalnym uśmiechem na twarzy. Przyznaje, że trochę poniosły mnie emocje, lecz trzeba było pomóc Lynette... Wstałam więc, nie zważając na nic, i uderzyłam go w twarz, z taką siłą, że aż się przewrócił. Poparzył na mnie ze zdziwieniem, i chyba chciał coś powiedzieć, lecz przerwałam mu gwałtownym tonem:
- Co ty sobie wyobrażasz?! - i nie czekając na odpowiedź darłam się na niego dalej:
- Nie widzisz, co się dzieje z Lynette!?- huknęłam.
Wtedy oboje spojrzeliśmy w jej stronę... Wyglądała jeszcze gorzej, niż przed chwilą. Oczy szkliły jej się nienaturalnym blaskiem, a z kącika jej ust właśnie spłynęła kropla ciemno-czerwonej krwi. Nawet nie zauważyłam, gdy nieznajomy wstał,  podbiegł do Lynette i wziął ją na ręce. Na sztywnych nogach podeszłam do niego i nie wiedziałam, co dalej robić. Nie mogłam się odezwać, wszystkie słowa ugrzęzły mi w gardle. Chwyciłam go tylko za ramie i spojrzałam mu głęboko w oczy. On, jakby czytał w moich myślach powiedział:
- Zdaje się, że mogę jej pomóc... - po czym ułożył Lynette na trawie i kazał mi ją podtrzymać. Uklękłam przy niej i zrobiłam, co kazał. On wyciągnął rękę, zamknął oczy i zaczął szeptać coś, w nieznanym mi języku. Nagle z Lynette zaczęła opadać jakaś dziwna, szepcząca mgła. Brzmiało to, jakby tysiące ludzi na raz szeptem opowiadali jakieś żałosne historie o nieszczęściu i rozpaczy. Głosy nakładały się na siebie, w efekcie tworząc chór pojękiwań i nawoływań, od których włosy jeżyły się na głowie. Zakryłam uszy, ale tych odgłosów niczym nie dało się zagłuszyć. Słyszałam je jakby nie uszami, lecz umysłem. Skóra Lynette zaczęła miejscowo odzyskiwać naturalny kolor, lecz wokół niej zaczęło się nawarstwiać coraz więcej tej dziwnej mgły. Po kilku (okropnych!) minutach Lynette wyglądała, jakby tylko spała. Spojrzałam na nieznajomego, mgła otaczająca Lynette  jakby zaczęła w niego wsiąkać. Choć na jego czole pojawiły się kropelki potu nie zaprzestał tego dziwnego rytuału. Z kończył dopiero, gdy cała mgła znikła. Spojrzałam na niego. Szczerze mówiąc byłam trochę przestraszona. Kim ON jest, że potrafi takie rzeczy?... - pomyślałam - Tak, czy inaczej to na pewno nie jest zwykły śmiertelnik... Zapadła chwila ciszy, którą on przerwał :
- No... - Zaczął, ale zaraz skończył, ponieważ właśnie wtedy Lynette otworzyła oczy.
On pomógł jej wstać, a ona patrząc na niego rozmarzonym wzrokiem powiedziała:
- Ethan...
Potem musnęła mnie zdezorientowanym spojrzeniem i powiedziała:
- Olimpia?...- wydawało mi się, że próbowała sobie przypomnieć co tu właściwie robię - Olimpia!!! - dodała już przytomniejszym tonem, przybierając surowszy wyraz twarzy - Śledziłaś mnie?!
Byłam trochę zdezorientowana jej nagłą reakcją i nie za bardzo wiedziałam co odpowiedzieć. W końcu opanowanym tonem powiedziałam:
- Martwiłam się o ciebie... - lecz ona mi przerwała:
- Tak?! I to dlatego musiałaś się rzucać z bronią na mojego chłopaka?!... - tu na chwile się stropiła - to znaczy... na mojego przyjaciela... - dodała po chwili patrząc na nieznajomego.
- No bo... on... - zaczęłam jej tłumaczyć, ale ona znowu mi przerwała :
- Nie obchodzi mnie to! Dlaczego mnie śledzisz?! - kotłowała się ze złości Lynette.
Złość wzięła we mnie górę, miałam chęć wszystko jej wygarnąć.
- Mam prawo wiedzieć dokąd chodzisz... - powiedziałam - Z resztą, miałyśmy jechać do Delf. Wszystko już przygotowałam, a ty w tym czasie chodzisz sobie na randki! - powiedziałam lekko podniesionym tonem,  ponieważ byłam już dość mocno wkurzona.
- Ach tak?! - krzyknęła czerwieniąc się ze złości - Po pierwsze: to nie jest randka! Po drugie: Kto powiedział, że muszę ci meldować co robię i gdzie idę, co?!
- Dopóki mieszkasz pod moim dachem jestem za ciebie odpowiedzialna... - odpowiedziałam, siląc się na opanowany ton.
- Tak?! A może ja już wcale nie chce mieszkać z tobą, hym?! Pomyślałaś czasem o mnie?! - wykrzyczała mi w twarz.
- Lynette! - krzyknęłam łapiąc ją za ramie, ona jednak mnie odtrąciła.
W oczach miała ogniki, rozkazała ją jakaś potężna siła. Zrobiła gwałtowny ruch ręką, w moją stronę. Nagle, z ziemi zaczęły wyrastać gęste pnącza i ciasno owinęły mnie w tali, skutecznie mnie unieruchamiając. Lynette podeszła do mnie i patrząc mi głęboko w oczy wysyczała lodowato:
- Nie chce cie znać!...
Wtedy podbiegł do niej ten "Ethan..." , chwycił ją za ramiona i mocno nią potrząsnął.
- Lynette! Co się z tobą dzieje?!- krzyknął - Uspokój się!
 Ale ona wyrwała mu się. Wydawało się, że nad sobą nie panuje, z ziemi znowu wystrzeliły te okropne chwasty i owinęły się w okół Ethana. Lynette patrzyła na niego wyzywająco. Po chwili odezwała się pełnym złości głosem :
- A ty to niby co?! Też Chcesz mną manipulować! Jakby co, to JA nie chce już mieszkać z Olimpią! I to jest moja samodzielna decyzja, a tobie nic do tego!
Potem znowu odwróciła się do mnie i z rozgoryczeniem zaczęła mi wyliczać :
- Dlaczego mnie śledzisz?... Dlaczego wciąż traktujesz mnie jak obcą?... Co ja ci takiego zrobiłam?!... - pod koniec głos jej się załamał, pociągając nosem mówiła dalej :
- Ja... ja wszystko wiem! Jesteś podła! Ciągle jakieś tajemnice! Ta butelka... Ten list! Ja... ja... - przez chwile jakby zastanawiała się co powiedzieć - ... ja wiem, że zabijasz ludzi! - wypaliła nagle.
Znieruchomiałam. Lynette dalej obrzucała mnie wyzwiskami, ale ja już jej nie słuchałam. Skąd ona wie?! - myślałam - Czy ma do tego coś ten Ethan? Kim on jest i... Kim ona jest?! Czy tylko udawała?.... Czy wszystko pamięta? - i wreszcie - Czy ona jest szpiegiem?!
W mojej głowie kotłowały się myśli. Lynette już otwarcie płakała. Usłyszałam jakby zza mgły jej głos :
- Nie chcę cię więcej widzieć! - krzyknęła.
Nie wiem, czy te słowa były skierowane do mnie, czy do Ethana. Gdy wyrwałam się z przemyśleń Lynette już nie było, zostałam na polanie sama z Ethanem.
- Cóż... - powiedział uśmiechając się z przekąsem.
- " Cóż "?! Tylko to masz do powiedzenia?! - przerwałam mu zdezorientowana - To wszystko twoja wina
- Moja?... - zapytał głupkowato wpatrując się jakiś nieokreślony punkt.
- No a czyja?! - wysyczałam przez zęby już na maksa wkurzona - Gdyby nie to twoje "pomaganie" to Lynette jeszcze by tu była!
- No a co miałem zrobić?! - krzyknął - Miałem pozwolić jej umrzeć?!
- No... Nie.... - powiedziałam trochę zbita z tropu - Ale to przez ciebie dostała ADHD i uciekła. - dodałam już bardziej wojowniczym tonem.
- No... Ale to tylko chwilowe...
- Dobra, nie ważne... - powiedziałam - Lepiej powiedz mi skąd i od kiedy znasz Lynette?
On na chwile się zamyślił, przybrał poważny wyraz twarzy i powiedział :
- Znam ją od bardzo dawna... - tu na chwile przerwał - Eh... Niestety ona siebie zna od niedawna....
- Jak to? - zapytałam zdziwiona.
- Straciła pamięć... - powiedział - nagle zniknęła, a kiedy ją znalazłem już nic nie pamiętała...
Słońce zaczęło chować się za drzewami, kolorując niebo na czerwono. Po ziemi zaczęły tańczyć pojedyncze cienie. Ethan odwrócił się w ich stronę i powiedział:
- No... Nareszcie!
Po czym wypowiedział jakieś dziwne, niezrozumiałe słowa i pnącza z niego opadły. Popatrzyłam na niego podejrzliwym wzrokiem i zapytałam :
- A tak w ogóle to... kim ty jesteś? Bo normalny ty nie jesteś...
On się roześmiał, machnął ręką i powiedział:
- Eee... długo by gadać....
Popatrzyłam na niego ze zrozumieniem.
- Czy... - pytanie utknęło mi w gardle - Czy... przysłała cię... Artemida?...- zapytałam wreszcie.
On popatrzył na mnie zdziwionym wzrokiem, po czym powiedział:
- Yyyy.... Nieee..... - popatrzył na mnie jeszcze raz - Ale nie radze ci się wcinać w sprawy bogów.... To się może źle skończyć...
Prychnęłam. Co mu do tego? Żałowałam, że zadałam mu to pytanie. Odwróciłam się do niego i z wyższością powiedziałam:
- To nie twoja sprawa.
- Ok, tylko mówię... - odpowiedział.
Wkurzały mnie te słowa, których używał, Lynette też tak mówiła. No bo co znaczy na przykład to " OK "?- myślałam.
- Pomóc ci? - zapytał nagle wskazując na pnącza, które cały czas mnie oplatały.
- Dziękuje ale sobie poradzę. - powiedziałam z ironią.
Sięgnęłam, po mój sztylet (który przypięłam do pasa, gdy skończyłam walczyć z Ethanem) i przecięłam pnącza. Ethan przyglądał mi się z zaciekawieniem. Potem powiedział:
- No... muszę już iść... - po chwili dodał- jak dowiem się czegoś o Lynette to... ci powiem...
Potem pojawiła się mgła, która go przysłoniła, a potem już go nie było. Zostałam sama na polanie.
________________________________
Bardzo, ale to bardzo przepraszamy za takie długie opóźnienie, ale jak już wam wiadomo jedna z nas leżała w łóżku i była na antybiotykach, a drugiej padł net, więc... nie było jak wstawić tego rozdziału. :'(
Przepraszamy i życzymy miłego czytania
buuuuuziaczki ;-* ;-* ;-*
Zomiju

1 komentarz:

  1. Nareszcie ;) Świetny next... mam nadzieję na więcej ;)
    Izia

    OdpowiedzUsuń