poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział II Księżyc daje siłę

"[...]-tak się kończy żywot nic niepamiętającej niezmiernie głupiej i wydzierającej się na niebezpieczną dziewczynę z niebezpiecznie ostrym nożem (w dodatku przytkniętym do jej gardła) żałosnej Lynette Roosvelt- mówiłam w duchu z ironią"

Nie chciałam już patrzeć w jej złowrogie oczy, nie chciałam żeby jej pełne nienawiści spojrzenie było tym co zobaczę ostatnie w życiu. Podniosłam wzrok i spojrzałam ponad jej ramię, prosto w szeroko otwarte, bijące żywym światłem oko księżyca. Czarna noc przykryła swym płaszczem już całe niebo, które zdobiły migoczące gwiazdy przypominające nieskazitelne diamenty. Tworząc dumnie konstelacje upamiętniające bohaterów jakby myślały, że największym zaszczytem jakiego mogli dostąpić Ci herosi było to, że mogą zabłysnąć utkani ze srebrzystych nici w domu gwiazd. Jedne mniejsze, drugie większe, wybijały się na tle nieboskłonu. Lecz to wszystko było by niczym bez księżyca, który trwa i bez którego by nie przetrwała ziemia, który hipnotyzuje swoim platynoperłowym blaskiem, jakby był utworzony z najszlachetniejszego minerału bądź metalu. Bez niego gwiazdy byłyby jak piękna suknia, ale nie włożona przez najpiękniejszą z dam. Zdumiona pięknem nieba zauważyłam, że coś jest nie tak, przecież powinnam nie żyć - czyż nie?- A może ona wymyśla jak najboleśniej mnie zabić- pomyślałam, wyrwana ze swoich przemyśleń. - Ale tym bardziej nie mam ochoty na nią patrzeć, nie dam jej satysfakcji z zabicia mnie skulonej i przerażonej- stwierdziłam ze stanowczością, uniosłam dumnie głowę, wyprostowałam się i  spojrzałam (spodziewałam się, że po raz ostatni) na dodający mi odwagi swą zimną poświatą księżyc. W jednej chwili wypełniła mnie niesamowita siła, czułam rozchodzący się w moim ciele lodowaty żar, który obezwładniał i dodawał siły jednocześnie. Oszołomiona nagłym przypływem mocy nie potrafiłam się oprzeć, a energia która mnie wypełniła rozbłysła dookoła, zmieniając mnie jakby w inną osobę. Teraz wszystko odbierałam lepiej, cały otaczający mnie świat - a właściwie las - stał się dla mnie bardziej wyrazisty. Widziałam każdy liść i każde poruszające się na wietrze źdźbło trawy, słyszałam wiatr szumiący mi w uszach i bieg lisów na polowaniu w lesie, byłam w doskonałej harmonii z przyrodą, która wypełniała mnie całą. Kiedy trochę oprzytomniałam nawiedziła mnie myśl, że może umarłam. Może nieznajoma właśnie wbiła w moje serce swój sztylet, i stałam się jakimś duchem leśnym... Ale zawsze (taa zawsze, to znaczy?) myślałam, że śmierć jest wypełniona strachem i cierpieniem albo przynajmniej trochę boli. Otworzyłam oczy otrząwsznowszy (nie wiem jak to się pisze) się i zobaczyłam dziewczynę, przerażoną, drobną dziewczynę, której sztylet wypadł z rąk i w przestrachu cofała się krok za krokiem, zbliżając się do krawędzi wzgórza które z jednej strony było ostrym klifem. Którego próg właśnie przekroczyła...
Szybko, jakby machinalnie sięgnęłam do sakiewki przypiętej do pasa i wyjęłam garść mdląco pachnących ziół, które zaraz wyrzuciłam z impentem w stronę nieznajomej, a one w locie zmieniły się w jedwabny sznur połyskujący księżycowym blaskiem. Jeden koniec został mi w dłoni a drugi oplótł talię dziewczyny, pociągałam za niego z całej siły i nieznajoma machając rękoma upadła około trzy metru od krawędzi klifu. Całkowicie pozbawiona kontroli nad sytuacją i w ogóle nierozumiejąca co się właśnie stało opadłam siadając pod drzewem, a dziewczyna zastygła w jednej pozie i utkwiła we mnie swoje duże, przerażone, szafirowe oczy. Puściłam sznur i o mało nie wrzasnęłam widząc jak zamienia się w małe perłowe motyle rozpraszające się dookoła, następnie spojrzałam na siebie w coraz większym zdumieniu, moje rurki i beżowy sweterek zamieniły się w aksamitną białą sukienkę, podobną do tej którą miała dziewczyna. Ale moja była przed kolano i podchodziła odcieniem pod lekko srebrzystym a jej była czysto biała. Szata którą miałam na sobie, była wiązana w tali grubym skórzanym pasem do którego poprzyczepiane były różne płócienne sakiewki i pochwa ze sztyletem jak mniemam, miałam również skórzane greckie sandały zamiast moich zielonych konwersów. Na obu rękach za to widniało po pięć bransoletek, jedne z muliny inne ze sznura jeszcze inne z jakiś koralików a nawet dwie ze szlachetnych metali. Ale najdziwniejszy wydawał mi się naszyjnik z długim złoto-platynowym łańcuszkiem zwięczony skalnym księżycem który połyskiwał srebrzyście jakby był prawdziwym księżycem, wzięłam kamienną kulę do ręki wiedząc, że to niemożliwe, ale chciałam się chociaż łudzić, że mam w ręce autentyczny mini księżyc. Wtedy spojrzałam na wciąż tak samo przerażoną i zdezorientowaną dziewczynę, lustrującą mnie wzrokiem
- Okeeeeeej, ja też nie wiem co się stało, jak już mówiłam nic nie pamiętam, ale może powiesz mi chociaż gdzie jesteśmy- powiedziałam zmieszana, odzywając się jako pierwsza.
- Jestem Lynette Roosvelt a ty?- dodałam szybko widząc niepewność w jej oczach.
Ale na te słowa drgnęła i strach który już trochę opadł, ponownie przeleciał przez jej oczy. Leccz już po chwili była tylko czujna a przerażenie najwidoczniej odłożyła na bok
- Na imię mam Olimpia- odpowiedziała dumnym głosem 
-Jesteśmy w stolicy Grecji, w Atenach- powiedziała twardo
-A dokładniej w lesie jakbyś chciała wiedzieć kontynuowała z ironicznym uśmiechem.
- Już nie chcesz mnie zabić?- powiedziałam bez sensu.
-Nie, wzięłam Cię za kogoś innego. Ale sen... To bez sensu - kończyła kręcąc głową.
- A tak w ogóle to czemu nie mieszkasz w mieście, tylko na skraju lasu?- spytałam żeby rozluźnić atmosferę.
-Bo w Atenach jestem poszukiwana i chcą mnie zabić- odpowiedziała twardym, grobowym, głosem patrząc mi prosto w oczy.


______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________


Ok na dziś tyle :) Jutro wstawię więcej bo razem (tzn.Zomiju) napisałyśmy w zeszycie cały rozdział i to na biedną Mimę wypadło przepisywanie tego na mojego tnącego się jak czołg kompa......A dziś nie chciało mi się więcej pisać XD

Buuuuuuuziaki ;-*  ;-*  ;-**
Zomiju :)    (oczywiścię komentować, komentować bo więcej nie będzie XD)
(naprawdę sorry za to zielone tło ale mój komputer miał taki kaprys i nie da się inaczej;() 

1 komentarz:

  1. Czekam na kolejne części i pierwsza żecz jaka ma mnie wpłyneła to wielkie WOW

    OdpowiedzUsuń