Olimpia
Przechodziłam
pomiędzy straganami poszukując potrzebnych mi rzeczy. Na targu
panowało wielkie zamieszanie. Co chwila przejeżdżał jakiś wóz z
dostawą, a handlarze przekrzykiwali się nawzajem chwaląc swoje
towary. Już od dwóch dni znajdowałam się w Syrakuzach, na wyspie
Sycylii. Do tego czasu udało mi się znaleźć i wynająć mały
pokoik w jakiejś brudnej dzielnicy. Teraz postanowiłam uzupełnić
swoje zapasy. Podeszłam do małego straganiku na którym wisiały
najróżniejsze materiały i biżuteria zrobiona z szafirów,
rubinów, ametystów i chyba bogowie tylko wiedzą z jakich klejnotów
jeszcze. Przy straganie stał wysoki mężczyzna. Obrzucił mnie
pogardliwym spojrzeniem i mruknął coś do siebie, wyciągając do
mnie swoją popękaną dłoń w naglącym geście. Starając się nie
okazywać irytacji wyjęłam mieszek i wcisnęłam sprzedawcy kilka
złotych monet. Na widok pieniędzy jego bystre, chytre oczy zabłysły
i powiedział od niechcenia:
-
Wybieraj
Przeszłam
się pomiędzy wystawionymi towarami i podniosłam nowy, jedwabny
płaszcz (mój stary został doszczętnie zniszczony przez sztorm) i
skórzane sandały. Tą samą operacje powtórzyłam kilkakrotnie
zbierając prowiant. Jednocześnie starałam się mieć na oku
pewnego człowieka, który wydał mi się podejrzany na statku.
Okazało się, że może mieć on powiązanie z osobą, której
szukam… Cały czas go obserwowałam. Rozmawiał z jakimś innym
mężczyzną niskiego wzrostu. Stałam jakieś dziesięć metrów od
rozmawiających i docierały do mnie tylko urywki rozmowy. Rozmawiali
szeptem ale i tak usłyszałam jak ten drugi mówił:
-
W takim razie poślę do ciebie jednego z moich ludzi… - Hałas na
targu chwilowo uniemożliwił mi podsłuchanie dalszej części
rozmowy, ale i tak usłyszałam jak po chwili ten pierwszy odpowiada:
-
...lepiej kilka godzin po zmroku, tak aby nikogo nie było na ulicy….
Przy skrzyżowaniu tych ulic? Mężczyzna wskazał miejsce palcem.
Kiedy znowu nie mogłam nic usłyszeć postanowiłam podejść bliżej
rozmawiających, ale musiałam to zrobić dyskretnie. Podeszłam do
wystawy bardzo drogich, zagranicznych dywanów udając, że
przyglądam się im z zainteresowaniem. Po chwili podeszła do mnie
młoda dziewczyna i spytała:
-
Ma pani coś na oku?
Potrzebowałam
chwili, żeby uzmysłowić sobie, że pyta o wybór dywanu. Chcąc
dać jej do zrozumienia, żeby mi nie przeszkadzała odparłam:
-
Na razie nie, ale poradzę sobie.
Oczy
młodej dziewczyny przygasły, ale uśmiech nie zniknął z jej
dziecięcej, rumianej twarzy. Niezniechęcona powiedziała:
-
Poleciłabym pani ten tutaj – wskazała na lniany dywan znajdujący
się po jej prawej stronie – Jest ręcznie utkany z najlepszej
jakości tkaniny…
Kątem
oka zobaczyłam, że interesujący mnie mężczyźni zaczęli się
oddalać więc
chciałam jak najszybciej skończyć te bezsensowną rozmowę.
Jednak dziewczyna nadal rozwodziła się nad dywanami, którymi
dysponowała. Jej dziecięca, naiwna postawa kogoś mi przypominała
ale nie miałam na to teraz czasu. Dałam dziewczynie złotą monetę
i nie czekając na jej reakcję wmieszałam się w tłum. Zdążyłam
jednak
zauważyć jak rozszerzają jej się źrenice ze zdziwienia a na
twarz wpełza jeszcze szerszy uśmiech. Szybkim krokiem podążyłam
za
dwoma mężczyznami, którzy właśnie się oddalali. Starałam się
nie iść w za nimi w linii prostej, lecz raczej wyglądać na
przeciętnego przechodnia. Widząc,
że skręcają w jakąś boczną uliczkę chciałam przyśpieszyć,
co okazało się wręcz niemożliwe przez gęsty tłum ludzi. Gdy
udało mi się przecisnąć przez najbardziej zaludniony odcinek
placu moje szanse
postanowił zmniejszyć wielki wóz załadowany tak, że aż
trzeszczał ciągnięty przez równie objuczonego osła. Zwierzę
ciągle
musiało opędzać
się
od natarczywych much atakujących go co jakiś czas. Wyglądało to
tak, jakby osioł specjalnie wlókł się najwolniej jak potrafił,
jego kopyta stukały monotonnie wzbijając w powietrze tumany kurzu
gdy szedł po żwirze a chrapy unosiły się raz po raz gdy zwierze
nabierało powietrza. Nie zdziwiłabym się, gdyby nagle się
zatrzymał aby skonsumować znalezione po drodze źdźbła trawy. Nie
dając
się ogarniającej mnie frustracji poczekałam aż będę mogła
przejść. Wybiegłam za róg ulicy aby (zgodnie z moimi
przewidywaniami) przekonać się, że mężczyźni już dawno się
oddalili i nie mam pojęcia gdzie ich szukać. Jednak
ten fakt nie zrobił na mnie większego wrażania ponieważ zdobyłam
już wszystkie potrzebne mi informacje. Spojrzałam na wiszącą
nisko nad horyzontem krwistoczerwoną kule słońca, oceniając, że
została jakaś godzina do zmierzchu. Postanowiłam wrócić do
wynajmowanego przeze mnie pokoju i tam poczekać do
tego czasu. Ruszyłam wąską wybrukowaną uliczką. Ludzie powoli
zaczęli schodzić się do domów więc tłok panujący na ulicach
gwałtownie się zmniejszył. Gospodynie zaczęły ściągać na noc
zawieszone pomiędzy kamiennymi budynkami pranie, a kupcy zwijać
swoje stragany. Skręciłam w jakąś niezadbaną i brudną
dzielnice, a potem stanęłam przed odrapanymi drzwiami. Pchnęłam
je bez większego przekonania, zatrzeszczały na zardzewiałych
zawiasach i ciężko otworzyły się do środka. W małym
pomieszczeniu panował półmrok ale i tak dało się zobaczyć jego
skromny wystrój. W rogu stało małe, niezbyt wygodne łóżko
i
mała szafka.
Podeszłam
do niej i wyciągnęłam z niej szczotkę (moje włosy były już
dość poplątane)
i
świecę, którą zaraz zapaliłam. Stanęłam przed małym lustrem
wiszącym na jednej z ścian i rozpuściłam włosy, które
opadły miękko kaskadami na moje odsłonięte ramiona. Zaczęłam je
rozczesywać, patrząc jak lśnią w migotliwym świetle świecy
jakby były jedwabnymi nitkami. Następnie upięłam je w wysoki kok
oglądając w gładkiej tafli lustra efekty mojej pracy. Fryzura była
praktyczna, bo upięte włosy nie będą przeszkadzały. Na dworze
zapadł zmrok, więc postanowiłam przygotować się do wyjścia.
Narzuciłam na siebie nowo kupiony paszcz i po
cichu wymknęłam się z domu, starając
się nie trzasnąć starymi drzwiami
Gdy
wyszłam na
ulice ogarnął nie chłód rześkiego, nocnego powietrza. Noc
była zaskakująco cicha, tylko gdzieś w oddali dało się słyszeć
donośne
wycie
jakiegoś nocnego zwierzęcia. Byłam przyzwyczajona do nocnych
dźwięków dobiegających z lasu więc nie przejęłam się tym
zbytnio. Starając się poruszać się bezszelestnie pobiegłam
wzdłuż ciemną uliczką i parę razy skręciłam, aż wreszcie
dotarłam do miejsca na skrzyżowaniu kilku ulic. Schowałam się za
filarem jakiegoś budynku. Pozostało mi tylko czekać. Noc była
ciemna, wąski, przypominający rogalik księżyc z trudem przebijał
się przez skłębione chmury. W żadnym oknie nie paliło się
światło, całe miasto pozostawało w uśpieniu. Ciemne
budynki wyglądały na opuszczone i robiły dość upiorne wrażenie.
O tej porze grzeczne dzieci już dawno leżały w łóżkach bojąc
się spotkania z jedną z nocnych istot.
Przenikliwie zimny wiatr przelatywał
pomiędzy ulicami zawodząc głucho. Niebo było pokryte grubą
warstwą chmur, przez co nie była widoczna ani jedna gwiazda.
Czekałam bez najmniejszego ruchu pozostając cały czas czujna.
Zgodnie z moimi oczekiwaniami na ulicy pojawiła się ciemna postać,
w której dało się rozpoznać mężczyznę. Zmrużyłam oczy
oceniając sytuację. Mężczyzna ruszył ciemną ulicą. Cały czas
pozostając w cieniu przemykałam się bezszelestnie
wśród budynków i ulic. Działałam instynktownie, a mój umysł
automatycznie przestawił się na tryb łowcy. Mężczyzna
co jakiś czas obracał się ale nie zdołał mnie dostrzec.
Usatysfakcjonowana pomyślnym obrotem sprawy podążałam za swoją
ofiarą. Przebiegłam przez ciemną uliczkę mając zamiar przywrzeć
do obrośniętej bluszczem ściany pobliskiego budynku. Nagle
poczułam szarpnięcie i zostałam wciągnięta do ciemnego zaułka.
Błyskawicznym ruchem wyjęłam swój sztylet i spróbowałam wbić
go napastnikowi w brzuch. Jednak zanim zdążyłam zaatakować on
wykręcił mi ręce pod bolesnym kątem. Nim zorientowałam się co
się dzieje czyjeś silne ramię zacisnęło się jak żelazna obręcz
wokół mojej talii. Po chwili poczułam chłód własnego ostrza na
gardle. Zesztywniałam, starając się nie wykonywać żadnych
gwałtownych ruchów. Pod nożem czułam pulsowanie swojej żyły.
Przeklinałam w duchu swoją nieostrożność. Jak to możliwe, że
mnie zaskoczył? Upokorzona tą chwilą słabości podniosłam
stalowe spojrzenie na twarz mojego oprawcy.
Mężczyzna
miał zmierzwione, brązowe włosy i pełne zaciętej determinacji
oczy z połyskującymi refleksami, które były tak ciemne, że
przypominały bezchmurne nocne niebo z milionami iskrzących się
gwiazd. Jego rysy twarzy były ostre, a jedna z wyraźnie
zaznaczonych brwi unosiła się lekko, w nieufnym geście. Cała
sylwetka z mocno zarysowanymi mięśniami
była opalona. Choć nie dałam tego po sobie poznać byłam
zaskoczona, gdy go rozpoznałam. Ostatnim razem widziałam go chyba
dziesięć lat temu, myślałam, że już dawno nie żyje. Wtedy był
najlepszym szpiegiem o jakim słyszałam. Wyjechał kiedyś na misje
i nigdy nie wrócił… to znaczy do teraz. Szybko przeszukałam
swoją pamięć, aby przypomnieć sobie jak miał na imię.
-
Ischyrion – Powiedziałam szeptem, starając się brzmieć groźnie
(przynajmniej na tyle, na ile można brzmieć groźnie mają nóż
przytknięty do gardła). Zmierzył mnie wzrokiem swoich ciemnych
oczu i powiedział również szeptem, tonem niezdradzającym uczuć:
-
Miałem za zadanie cię odnaleźć – po czym dodał z ledwie
wyczuwalną dezaprobatą – Co nie było takie trudne… Działasz
bardzo niedyskretnie – zakończył odsuwając sztylet od mojego
gardła i podając mi go. Na nowo przyjęłam maskę chłodu i
powiedziałam starając się ukryć irytacje:
-
Nie wiem po co mnie szukałeś – powiedziałam oschle - ale jak już
pewnie zauważyłeś przez ciebie straciłam z oczu człowieka, który
mógł być przełomowym odkryciem w mojej SAMOTNEJ misji… -
wyraźnie zaakcentowałam to słowo, ale on mi przerwał równie
matowym tonem:
-
Pomyślałem, że może chciałabyś dysponować informacją, że to
twoje „przełomowe odkrycie” jest pułapką.
Zaschło
mi w gardle. Pułapka. Dlaczego o tym wcześniej nie pomyślałam?
Mogłam się domyślić, że to wszystko poszło zbyt łatwo. Nie
dając po sobie niczego poznać przeniosłam swój twardy wzrok z
powrotem na Ischyriona. On najwidoczniej nie czekając na moją
reakcję powiedział:
-
Jeszcze chwila i zapewne dałabyś się złapać. Ci ludzie śledzili
cię od jakiegoś czasu. Naprawdę myślałaś, że człowiek którego
szukasz nie ma żadnych szpiegów?
Starając
się nie dać wyprowadzić się z równowagi odparłam mierząc go
lodowatym spojrzeniem:
-
Nie masz pojęcia co zamierzałam, nie znasz mojego planu.
Przyglądając
mi się pełnym opanowania spojrzeniem odpowiedział:
-
Oczywiście. Wszystko było częścią twojego bardzo rozbudowanego
planu…
Udało
mi się odczytać w jego słowach nutę ironii. Chyba się nie
polubimy – stwierdziłam ironicznie w myślach na głos
powiedziałam:
-
Po co mnie szukałeś?
-
Już ci mówiłem. Powiedzmy, że sprawy trochę się... skomplikowały.
Skomplikowały?
- pomyślałam – Nawet nie wiem czy ten człowiek ciągle jest w
organizacji, pojawia się nie wiadomo skąd i twierdzi, że mnie
szukał. Może działać na czyjeś zlecenie… może sabotuje moją
misje? Równie dobrze stowarzyszenie mogło zacząć mieć jakieś
wątpliwości co do mnie… W każdym razie muszę go obserwować.
-
Co zamierzasz? - zapytałam lodowato.
-
Dysponuje informacją, że człowiek, którego szukasz zmienił
miejsce pobytu. Miałem cię odnaleźć i doprowadzić do jego
schwytania.
-
Kto kazał ci to zrobić? - zapytałam nieufnie.
Ischyrion
uśmiechnął się pobłażliwie i odpowiedział:
-
Kto jak kto, ale ty akurat powinnaś wiedzieć…
Nie
dając zbić się z tropu pytałam dalej:
-
Niby dlaczego miałabym przyjąć twoją pomoc?
Jego
usta wykrzywił pogardliwy grymas lecz odpowiedział opanowanym
tonem:
-
Czy ktoś tu mówił o pomocy? Mam schwytać człowieka, zresztą…
zważywszy na to, że jesteś ko…
Widząc
moją minę postanowił przemilczeć tą uwagę. NIENAWIDZIŁAM kiedy
ktoś uważał mnie za gorszą, tylko dlatego, że jestem kobietą.
Od dziecka słyszałam, że kobiety są słabe, że mają zajmować
się domem. Nie chciałam być tylko narzędziem do rodzenia potomków
jakiś zadufanych w sobie mężczyzn. Swoją drogą mało który z
nich mógł się poszczycić sprawnością podobną do mojej.
-
Powiedzmy, że mam trochę większe możliwości… - kontynuował
Ischyrion, brnąc coraz dalej.
-
Nie mam pojęcia o czym mówisz – odparłam przez zaciśnięte
zęby.
-
Eh, nieważne –starał się wycofać – Może chodźmy do mnie,
omówimy plan.
Ischyrion
ruszył przed siebie, ale ja nie miałam zamiaru za nim iść. Po
chwili obejrzał się za siebie i spojrzał na mnie wyczekująco.
-
Myślisz, że dam się poprowadzić w zupełnie obce mi miejsce i….
-
Po prostu chodź – przerwał mi Ischyrion.
I
nie odwracając się więcej za siebie ruszył do przodu. Targały
mną sprzeczne uczucia. Byłam zła, że traktował mnie jak dziecko,
z drugiej strony może dysponować przydatnymi informacjami… Zanim
zdążył zniknąć za rogiem podjęłam decyzje i ruszyłam za nim.
Szłam zachowując dystans, starając się nie dawać mu satysfakcji
z tego, że go posłuchałam. Jednak Ischyrion zdawał się w ogóle
nie zwracać na mnie uwagi. Skręcał raz po raz w jakąś ciemną,
nieznaną mi uliczkę. Starałam się uważnie obserwować otoczenie
lecz nie zauważyłam nc podejrzanego. Po jakimś czasie dotarliśmy
do niewielkiego budynku do którego wszedł mój jakże wspaniały
przewodnik. Wnętrze było urządzone dość skromnie, a większość
miejsca zajmował stół. Ischyrion rozłożył na nim wielką mapę
i wskazał coś na niej palcem.
-
Jesteśmy w tym miejscu – ogłosił, jakby to nie było oczywiste.
-
Zdążyłam się już zorientować – odparłam kąśliwie.
Przesunął
palcem po mapie, ignorując mój złośliwy komentarz:
-
Musimy przedostać się na drugi koniec wyspy, o tutaj, do miasta
zwanego Selinut. Zorganizuje transport, potem…
-
A co ja będę robić?
Ischyrion
przez chwilę się nad tym zastanawiał, po czym odparł:
-
Nie będziesz przeszkadzać.
Coś
się we mnie zagotowało. On dalej coś mówił, ale go nie
słuchałam. Wysyczałam tylko jadowicie:
-
Oczywiście…
Do
czasu... – dodałam w myślach.
______________________________________________________________________________________---
Baaaaardzo przepraszamy za tak długą przerwę w wstawianiu rozdziałów... Nie przedłużając zachęcamy do czytania
Zomiju
Super! Trochę krótki ten rozdział, ale chyba często to mówię XD Mam tylko prośbę: następnym razem powiększcie trochę czcionkę ;D Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojwi się szybciej :p Nie zaniedbujcie nas! :*
OdpowiedzUsuńA.