czwartek, 9 lipca 2015

ROZDZIAŁ XV Przedsionek Hadesu...

     

      Lynette   

 
Stałam na Akropolu i wpatrywałam się w wieczorną panoramę wielkiego, starożytnego miasta - Aten. Właśnie zapadał zmrok. Już tylko najwyższe budynki były  oświetlone przez ostatnie promienie słońca. Za horyzontem chowała się wielka, krwisto czerwona kula słońca. Patrzyłam na pomalowane słonecznymi promieniami  różowe obłoki. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić - przecież nie mogłam wrócić do Olimpii... Odwróciłam się do wielkiej budowli za moimi plecami - Partenonu. Rzędy wysokich kolumn, podpierających spadzisty dach zapierały dech w piersiach! Szczególne teraz, gdy były oświetlone przez zachodzące słońce. Świątynia była znacznie większa od tej, w której spotkałam Artemidę... No właśnie, Artemida... Czemu chciała mi wmówić, że Olimpia nie jest godna zaufania? Oczywiście (wciąż) jestem na nią trochę obrażona, ale bądź, co bądź znam ją lepiej niż jakąś tajemniczą boginie lasu... Z resztą - pomyślałam -  I tak nie mogę wrócić do Olimpii... Nie po tym, co jej powiedziałam... Ale to częściowo przez nią! Nie musiała mnie przecież śledzić... - próbowałam sobie wmówić, jednak w głębi serca coś mówiło mi, że to moja wina.... O co w ogóle chodzi z tym zabijaniem ludzi?... - pomyślałam - Zobaczyłam jakąś dziwną, niemrawą scenę... Może chodziło o coś innego? Z resztą to mogło w ogóle się nie wydarzyć, w końcu ta cała " Artemida, królowa wszystkiego, co żyje w lesie... - Jak to było? - ... królowa roślin i zwierząt (to przecież śmieszne!) bogini łowów i przyrody... " od początku wydawała mi się jakaś dziwna... Nie, nie mogę jej ufać... Olimpia... No cóż, znam ją (co mogę powiedzieć o raczej małym kręgu ludzi) i nie pozwolę, żeby ten " incydent " to zepsuł... Musze ją przeprosić! - Postanowiłam - Ale... Łatwo powiedzieć, gorzej z wykonaniem... Może zwalić wszystko na Artemidę? Ale równie dobrze Olimpia może jej w ogóle nie znać... Przecież patrzyła na mnie jak na wariatkę, gdy powiedziałam jej o świątyni w głębi lasu...
Na dworze zaczęło się robić zimno, słońce już chowało się za horyzontem, a na ulice zaczęły wpełzać złowrogie cienie. Byłam zmarznięta i przestraszona, a na dodatek w mojej głowie piętrzyło się od myśli. Kim jest Artemida?- pomyślałam- Mówiła, że boginią... Czego ona ode mnie chcę? Dlaczego mi pomaga? O co chodzi z tą " Mocą " i pnączami? Czy można jej ufać?... Czy w ogóle na tym chorym świecie można komuś ufać?!- pomyślałam z goryczą. Jest jeszcze Ethan... Czy ja go w ogóle znam? Pojawił się nagle znikąd, a jednak... Jednak on nic mi nie zrobił, a ja wydarłam się na niego, jak jakaś skończona debilka... - rozmyślałam z żalem - Co się ze mną dzieje?! Cały czas albo się na kogoś drę, albo płaczę! Czy ja mam jakieś problemy z psychiką? A te moje "odloty" i  tracenie przytomności?... Ostry podmuch wiatru gwałtownie uderzył w moje plecy tak, że prawie się przewróciłam. Wiatr trząsł gałęziami drzew, które poddawały się mu bez większego oporu. Na niebie nie było widać ani jednej gwiazdy, a księżyc przysłaniały czarne chmury. Zrobiło mi się przeraźliwie zimno, ponieważ wiatr targał moją sukienką na wszystkie strony. Odwróciłam się więc od Partenonu, rzucając mu ostatnie spojrzenie i ruszyłam poszukać jakiegoś miejsca, w którym mogłabym spędzić te noc. Nie było wcale łatwo schodzić po stromej i kamienistej ścieżce, (w dodatku po ciemku) co chwila potykałam się o jakiś wystający kamień, lub ślizgałam się na wilgotnej ziemi. Gdy wreszcie zeszłam na dół zastanowiłam się, gdzie teraz powinnam iść. Spojrzałam na czarną ścianę lasu:
- Nie, do lasu na pewno nie pójdę! - postanowiłam - Ale mam spać na ulicy, jak jakaś bezdomna? A może... Moje przemyślenia przerwał przeraźliwy huk, a zaraz potem głośny trzask. Zdziwiona i przestraszona uświadomiłam sobie, że te odgłosy dochodzą spod ziemi. Nagle zobaczyłam, że ziemia się rozstępuje i pojawia się ziejąca ciemnością szczelina, która cały czas się powiększa. Chciałam uciekać, ale po mojej drugiej stronie ziemia również zaczęła pękać. Nie wiedziałam co robić, zrobiłam niepewny krok w jedną stronę i... runęłam w przepaść.

                               ***

Nie pamiętałam samego upadku lecz musiałam nieźle się poobijać, bo gdy tylko się poruszyłam poczułam ból we wszystkich częściach ciała. Znajdywałam się w dziwnej podziemnej jaskini, z wysokiego, skalnego sufitu raz po raz kapała woda. Było tu przeraźliwie ciemno, więc nie mogłam określić jak daleko w głąb sięga jaskinia. Na około mnie widziałam ciągnące się w każdą stronę skalne podłoże, na którym leżałam, reszta nikła w mroku tak, że nie dało się dojrzeć żadnej ściany. Spróbowałam się podnieść, lecz sparaliżował mnie przeraźliwy ból. Samo podtrzymanie podniesionej głowy kosztowało mnie wiele wysiłku i cierpienia. Spojrzałam w górę - gdzieś wysoko, nad moją głową zobaczyłam mały otwór, przez który wpadało światło. Choć na dworze było bardzo ciemno, to nie mogło się równać, z nieprzeniknioną ciemnością, jaka tu panowała. Otwór, który znajdował się nade mną zaczął powoli się zasklepiać, aż zniknął całkowicie.  Ze strachem pomyślałam, że jeśli nawet nie mogę poruszyć, to nie ma mowy o wydostaniu się stąd. Postanowiłam zawołać o pomoc, choć szanse, że ktoś mnie usłyszy były raczej marne... Zebrałam się w sobie i krzyknęłam :
- HALO!... POMOCY!!!!
Odpowiedział mi tylko mój własny głos, niosący się echem po jaskini. Na około mnie znowu zapanowała grobowa cisza. No, może nie licząc odgłosu spadającej z sufitu wody... Postanowiłam zawołać jeszcze raz. Wzięłam głęboki oddech i gdy już miałam krzyknąć zamarłam z przerażenia. Do moich uszu dobiegł przerażający dźwięk, który brzmiał, jak połączenie rżenia konia, głośnego ryku i pisku, jaki wydają nietoperze. Echo jeszcze spotęgowało groźne brzmienie tego odgłosu. W bezruchu wsłuchiwałam się w cisze, która nastąpiła po tym dziwnym dźwięku. Bałam się nawet poruszyć (co zresztą i tak byłoby dla mnie bardzo bolesne...). Nie wiem ile tak leżałam, przez cały czas gapiłam się w ciemność, spodziewając się, że zaraz wypełzną z niej jakieś straszne zmory. Ta cisza dzwoniła mi w uszach. Po jakimś czasie odważyłam się rozluźnić napięte mięśnie, w nadziei, że to COŚ (cokolwiek to było) już sobie poszło. Niestety moje nadzieje okazały się płonne, bo już po chwili znowu usłyszałam ten dźwięk, lecz na moje nieszczęście znacznie bliżej... W dodatku po chwili do tego strasznego odgłosu dołączył chór podobnych. Gorączkowo starałam się oszacować swoje szanse na przeżycie - nie dość, że nie mogłam uciekać, to w dodatku nawet gdyby udało mi się wstać i zacząć biec, to i tak nie miałabym za bardzo dokąd... Odgłosy przybliżyły się, słyszałam już nawet dźwięki, które przypominały szuranie pazurów po skalnym podłożu. Zebrałam się w sobie i przezwyciężając ból podniosłam się do pozycji siedzącej. Teraz zostało mi tylko wpatrywać się w ciemność. Przez chwile wydawało mi się, że zobaczyłam majaczącą w ciemności postać, lecz dopiero, gdy zobaczyłam złowrogie, lśniące czerwienią oczy nabrałam pewności, że to nie jest jedynie wytwór mojej wyobraźni... Potwory przybliżyły się, choć w ciemności nie za wiele mogłam dostrzec, to nie uszły mojej uwadze potężne szpony, lśniące aksamitną czernią, ogromne skrzydła oraz wielkie gabaryty tych stworzeń. Serce waliło mi jak oszalałe, gorączkowo starałam się wymyślić jakiś plan działania, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Najbliższy potwór utkwił we mnie spojrzenie pełne okrucieństwa i zaskrzeczał triumfalnie. Pełna przerażenia zaczęłam się cofać, zapominając o bólu, lecz gdy tylko moje spojrzenie zetknęło się z jego spojrzeniem stało się coś nieoczekiwanego... Wstrząsnął mną rozrywający ból, jakby wbiło się we mnie tysiąc noży, poczułam, że nie mam szans. Jakaś niewidzialna siła przygwoździła mnie do ziemi tak, że nie mogłam się poruszyć. Potwory okrążyły mnie, było ich ponad tuzin, choć nie mogłam podać ich dokładnej liczby, ponieważ było tu bardzo ciemno. Zobaczyłam tylko błysk szponów i poczułam przeraźliwy ból na ramieniu, z którego teraz spływała ciemna ciecz, nie było wątpliwości, że to krew. Inny potwór rozdarł mi sukienkę, a jeszcze inny postanowił wbić pazury w moją nogę. Mimo wielkiego bólu i przerażenia nie mogłam odegnać od siebie senności, która potęgowała się przy każdym zadanym ciosie. Nagle poczułam się, jakby zabrakło mi tchu, jakby woda wlała się do moich płuc. Zaczęłam się krztusić, rozpaczliwie próbując zaczerpnąć powietrze. Czułam, jak woda rozrywa mi płuca, jak powoli się dusze. Zamknęłam oczy, przygotowując się na śmierć, lecz właśnie wtedy, gdy miało mi zabraknąć powietrza uczucie ustąpiło innemu... Nareszcie mogłam oddychać, lecz nie było mi dane cieszyć się tym zbyt długo... Powietrze zrobiło się parne i gorące, poczułam ogromne pragnienie, które potęgowało się z każdą chwilą. Poczułam się, jakbym była od wielu dni na pustyni, słońce paliło niemiłosiernie moją skórę, a ja nie miałam przy sobie ani kropli wody... Usta miałam spierzchnięte, odczuwałam suchość w przełyku - powoli umierałam z braku wody... Uczucie znowu się zmieniło, choć nadal odczuwałam gorąco i pragnienie, czułam się, jakby mnie wrzucono żywcem w ogień. Oddychałam gryzącym dymem, który powodował napady kaszlu i od którego łzawiły mi oczy. Czułam jak się spalam, jak moje ciało płonie żywym ogniem. Potem usłyszałam ciche, szydercze chichoty, które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze. W końcu nabijał się ze mnie chór okrutnych głosów, które pragnęły mojej zguby. Poczułam, jakbym straciła bliską mi osobę, czułam jakby Olimpii lub (co gorsza) Ethanowi stało się coś złego, a te okrutne głosy nabijały się z mojego nieszczęścia... Wszystkie wizje zniknęły, byłam znów napastowana, przez te okropne potwory. Po jakimś czasie chyba straciłam czucie w kończynach, ponieważ przestałam odczuwać ból. Obraz zaczął się rozmazywać, widziałam przez mgłę potwory, słyszałam ich pełne furii skrzeki w zwolnionym tempie, po chwili wszystko zlało się ze sobą , nie było nic. Nic, oprócz wszech ogarniającej senności. Starałam się walczyć, starałam się nie zamykać oczu... Miałam niejasne przeczucie, że jeżeli to zrobię mogę się już nie obudzić. Tak łatwo byłoby teraz zasnąć, po prostu zamknąć oczy i uwolnić się od tego wszystkiego... Nagle, wśród zagłuszających skrzeków usłyszałam ledwie słyszalny głos... Znajomy głos:
- Lynette! Uciekać wy, okropne ptaszyska!... LYNETTE!!!.... Słyszysz mnie?!...
Starałam się przypomnieć do kogo należy ten głos, ale mój mózg nie chciał ze mną współpracować... Moje ciało się poddało, a powieki same opadły...


    Ethan 

 
Szedłem właśnie wzdłuż krętego brzegu rzeki Lete, żeby napełnić białawo-srebrną wodą flakon podarowany mi przez *Hekate. Pochyliłem się właśnie z buteleczką w ręku ku połyskującej tafli, gdy jeszcze bardziej uderzył we mnie narkotyzujący zapach. Rzekę zapomnienia otaczała mleczno biała mgła poniewierająca się wokół kostek, a mdły zapach otumaniał każdego, kto zdecydował się tędy przejść, ale kiedy znalazłem się tak blisko tajemniczych strumieni płynących wartkim nurtem, stał się on nie do zniesienia. Zakręciło mi się w głowie z braku tlenu i zbyt dużej ilości magicznych oparów, natychmiast stałem się senny i wyczerpany zachwiałem się na nogach a zaraz potem upadłem na klęczki, przyćmionym wzrokiem rozejrzałem się dookoła i w głowie przemknęła mi przykryta kłębami mgły myśl o ucieczce od tego miejsca. Resztkami sił oparłem się nawoływaniom wody i zmusiłem otępiałe kończyny do ruchu, ledwie przekroczyłem granice działania rzeki a energia i zdrowy umysł wróciły. Stwierdziłem że w ten sposób nic nie zdziałam, wyjąłem więc z kieszeni jedwabną białą chustkę i polałem na nią trzy krople ziołowego naparu neutralizującego działania wszystkich oparów, co prawda chciałem oszczędzać olejek, gdyż był zrobiony z bardzo rzadkich ziół do których **Demeter prawie nigdy, nikomu nie daje dostępu ale w tej sytuacji nie widziałem innego rozwiązania. Przyłożyłem miękki materiał do nosa i ust, a następnie podszedłem do brzegu rzeki i napełniłem cały flakon perłowym płynem, schowałem chustkę do kieszeni przyglądając się cieczy przelewającej się w naczyniu. Po krótkiej chwili ruszyłem dalej żeby wydostać się z Hadesu do świata żywych i by poszukać w nim a potem dostarczyć Hekatę potrzebne składniki do eksperymentu nad którym dla mnie pracowała. Skręciłem w jeden z tuneli gdy nagle poczułem lekką woń która zdecydowanie wyróżniała się pośród zatęchłego smrodu śmierci i wilgoci, jakby w ciemności pojawił się mały promień światła, to był zapach życia, jakiś śmiertelnik przekroczył próg krainy śmierci. Od razu również wyczułem coś intrygującego w aurze otaczającej tego człowieka, było w niej życie, ale nie takie zwykłe, tylko takie które rozpaczliwie chciało istnieć i nie mieć nic wspólnego ze śmiercią, jednocześnie będąc na zawsze jakąś częścią złączone z Hadesem, z czasem źródło z którego jak echo dobiegał ślad życia bledło pogrążając się w mroku podziemia
-Tylko do jednej osoby mogła należeć ta zbłąkana dusza- pomyślałem
i gdy uprzytomniłem sobie sens tego wszystkiego z przerażeniem zacząłem biec za niknącym w ciemności śladem
-Lynette gdzieś tu musi być-szepnąłem do siebie
Nie miałem pojęcia co ją tu sprowadza i jaki powód był dostatecznie ważny by narażać się na takie ryzyko, ale gdy zobaczyłem wir arai krążących wokół niej domyśliłem się że nie jest tu z własnej woli. Co sił w nogach na wpół przemieniony w czarny dym znalazłem się koło Lynette i przegoniłem stwory topiąc je w mroku, nie mogłem ich pozbyć się w inny sposób bo gdybym zabrał się za zwalczanie ich moim sztyletem, to z każdą raną im zadaną bym sprowadzał na siebie klątwy które w różnych miejscach miałem okazję złapać. Gdy już nie było zagrożenia uklęknąłem obok Lynn i obejrzałem jej rany, wyglądała okropnie, ramiona rozorane szponami przez co całe ręce miała w strugach szkarłatnej krwi, podarty i umorusany w kurzu i ziemi chiton, włosy powyciągane z hebanowego warkocza i twarz poprzecinana licznymi zadrapaniami, trupio blada i zastygła w grymasie bólu i. Nie mogłem znieść jej widoku w takim stanie, moje serce tego nie wytrzymywało, chociaż wiedziałem że powinienem ją jak najszybciej stąd zabrać do powietrza zanim całkiem opuści ją życie, ale nie mogłem się ruszyć. Tyle chwil dzielonych razem, tyle wspomnień i przeżyć że nie mogłem uwierzyć w to jak mogła to wszystko zapomnieć....
-Dlaczego bogowie zabrali mi tak wiele, i kto konkretnie zabrał mi tak wiele...- myślałem rozpaczliwie
Odrzuciłem myśli na bok i zacząłem działać, musiałem skupić się na tej chwili i nie odpływać w przeszłość.
-Nie mogę jej wyciągnąć z Hadesu bo najbliższe wyjście jest pięćdziesiąt mil stąd a ona po drodze już by nie żyła. Ale im dłużej tu zostaje tym większe prawdopodobieństwo że ktoś zauważy jej mało wyczuwalną obecność i zawiadomi mojego ojca który żadnej żywej duszy nie wypuści z królestwa-myślałem nerwowo
Potem wystarczyło zerknąć na Rose i wiedziałem że jest jej potrzebna pilna pomoc, krótko pomodliłem się do Hermesa prosząc o przysłanie Apolla i powiadomienie o tym że mam ranną. Na szczęście Hermes jest najszybszym bogiem na Olimpie i już minutę później Apollo był na miejscu, ja zająłem się maskowaniem śladów obecności życia w Hadesie i dowiedzeniem się jak wygląda sytuacja i czy ktoś wyczuł Lynette a bóg lekarzy zajął się wykonywaniem swojego zadania. Zauważyłem że przy każdym wyjściu z podziemia jest straż co oznaczało że ojciec dowiedział się o żywej duszy, ale najprawdopodobniej nie wie że to Lynette bo oddziały jego zwiadowców przeszukiwały by cały Hades i mnie też by o tym zawiadomił
-Tylko co ja z nią zrobię jak Apollo skończy...-pomyślałem sfrustrowany


 Lynette



 Obudził mnie silny ucisk w rękę, jęknęłam i otworzyłam oczy, leżałam na grubym płóciennym materiale a po mojej prawej siedział jakiś młody blondyn wiążący moją rękę bandażem i mamroczący coś pod nosem. Przestraszona skorzystałam z elementu zaskoczenia i wyrwałam mu rękę z uścisku, kopnęłam w brzuch, a zaraz potem skoczyłam powalając go na ziemię i z całej siły przycisnęłam do jego gardła przedramię
-Ktoś ty i co mi robisz!?- warknęłam wściekle
Od razu po wypowiedzeniu tych słów pożałowałam że w ogóle się odezwałam, cała dygotałam, moje ciało było słabe a zamroczony mózg nie pracował prawidłowo i nie mogłam ułożyć lepszego pytania. Nagły wysiłek spowodował straszny ból w obu rękach i zawroty głowy
-Ej mała, uspokój się!-wycharczał z braku dostępu do powietrza, i uniósł ręce nad głowę
Spojrzałam na niego niepewnie
- Jestem lekarzem! Bogiem! Spójrz na swoje ręce-tłumaczył
Zrobiłam co mówił i rzeczywiście na ręce której nie zdążył zabandażować widniały czerwone szramy, ale były w połowie wygojone. Poluzowałam uścisk i spojrzałam na niego niepewnie
- Co ty z ***orszaku mojej siostry się wyrwałaś? - prychną rozcierając szyję
- Jesteś bogiem?- spytałam niedowierzając
Szczerze nie wyglądał na boga, przynajmniej nie na moje wyobrażenie boga. Lekko kręcone blond włosy, nieskazitelny biały uśmiech, granatowe oczy i opalona skóra bardziej kojarzyły mi się ze "snobem przystojniakiem zapatrzonym tylko w siebie"
- Tak jestem bogiem, i to nie byle jakim- odpowiedział uśmiechając się zalotnie
- Dziewczyny często rzucają się na mnie ale zwykle nie w ten sposób- rzucił z ironicznym uśmiechem
- A propos, nie żeby było mi źle ale mogłabyś zejść ze mnie?-spytał unosząc brew i nonszalancko się uśmiechając
Zrobiłam się cała czerwona, chciałam odpowiedzieć mu jakąś ripostą ale moja głowa nadal za wolno pracowała, więc wstałam i natychmiast zaczęło kręcić mi się w głowie.
Apollo podniósł się z ziemi i podtrzymał mnie, ledwo słaniającą się na nogach a następnie kazał usiąść na miękkim materiale ułożonym na ziemi. 
- Jesteś teraz słaba nie wstawaj- powiedział miękko
-Co się mi stało?
-Napadły cię arai, duchy klątw z każdym zadanym zranieniem uwalniały jedną klątwę którą ktoś na ciebie rzucił. I z tego co widzę to niegrzeczna z ciebie dziewczynka- odpowiedział puszczając do mnie oko
-Kiedy to było?
-Około piętnaście minut temu, a co?
-Skoro było to tak niedawno to dlaczego rany są na wpół wygojone?-spytałam podejrzliwie
- Bo podałem ci silne środki gojące, a nawet odrobinę rozcieńczonej ambrozji żebyś przeżyła, ale twój organizm jest wyczerpany i otumaniony znieczuleniami byś za bardzo nie cierpiała z powodu leczeniem ambrozją która jest żywym ogniem dla śmiertelników-odpowiedział poważnie
-A co działo się przed tym jak zacząłeś mnie leczyć...
-Siedziałem na randce z piękną niczym bogini kobietą-odpowiedział rozmarzony
-Cały czas przed oczami majaczą mi jej złote pukle, a w uszach słyszę jej perlisty śmiech
-A tak w ogóle cały czas układam dla niej poemat pomożesz mi? Nie wiem co ma być po "Jesteś niczym złota róża która me życie odurza" może " Rozpraszasz cały mrok mego serca, który co dzień mnie uśmierca" albo " Twoje oczy jak brylanty, pat...
- Chodziło mi bardziej o to, co ze mną działo się wcześniej- powiedziałam przerywając mu w pół słowa
-Ach, przepraszam, po prostu cały czas o niej myślę- spojrzał na mnie wyrwany z transu
-Po tym jak napadły cię arai uratował cię...
-Ethan!-znów mu przerwałam
-Tak, a potem...
Nie zwracałam już uwagi na Apollina, gdy tylko ujrzałam wyłaniającą się z czarnego dymu sylwetkę Ethana, uradowana chciałam podbiec do niego ale po dwóch metrach upadłam na ziemie męczona pulsującym bólem głowy i trudnością z oddychaniem. Za to on przestraszony przybiegł do mnie z prędkością światła
-Rose, nic ci nie jest?- spytał zatroskany
-Taaak daje radę, tylko się potknęłam o wystający kamień- skłamałam krzywiąc się
Potem chciałam wstać bez jego pomocy ale wtedy wszystko zaczynało wirować i padłam w jego ramiona
-Spokojnie, nic ci się nie stanie jak skorzystasz czasem z mojej pomocy-powiedział Ethan uśmiechając się pobłażliwie
Następnie wstałam wspierana przez jego silne ramiona, czułam się słaba przy nim, nie potrafiłam nawet sama stać! 
- Jestem niezależną kobietą i nie potrzebuję niczyjej pomocy, a z chodzeniem radzi sobie świetnie nawet roczne dziecko!- wybełkotałam, idąc slalomem z podtrzymującymi mnie rękoma Ethana
Im więcej kroków robiłam tym bardziej zaczynała mi się kręcić w głowie, a czarne plamki tańczące przed moimi oczami robiły się coraz większe, a kiedy zdenerwowana swoim stanem potrząsnęłam głową i spróbowałam wyrwać się Ethanowi, stało się to dla mnie wyciśnięciem ostatków energii z mojego ciała i padłam nieprzytomna. Kiedy spadałam i poczułam ramiona oplatające mnie i unoszące do góry usłyszałam jeszcze urywki rozmowy
- Jest za słaba jeszcze na chodzenie, szczególnie ze swoim usposobieniem-powiedział Apollo
-Tak będzie nawet łatwiej- odpowiedział Ethan patrząc na mnie swoimi wesołymi, błękitnymi oczami



  Ethan

 
 Musiałem jak najszybciej zabrać Lynette do pałacu bo straże już zaczęły myśleć że żywa dusza która przedostała się do Hadesu zmarła rozszarpana przez jakiegoś potwora, a jeżeli na powrót ją wyczują to nie odpuszczą. Więc musiałem ją spowić moim mrokiem, co było igraniem z ogniem, bo wystarczyło żebym na chwilę przestał kontrolować czarny dym a spowije słabą Lynette i już najprawdopodobniej jej nie odratuje, przez to wszystko byłem bardzo zdenerwowany. Kiedy wyszedłem z tuneli przecinających Hades znalazłem się w jego centralnej części która była ogromną komorą, a ja znajdowałem się wysoko nad ziemią w połowie przemieniony w mrok z Lynette skrytą za obsydianowym  obłokiem. Pod nami znajdowały się łąki asfodelowe na których było widać pełno dusz ruszających się powolnie i ociężale, były one po prostu połacią ziemi na której "rosła" pożółknięta trawa jakby z niej też uszło życie, całe to miejsce było bezbarwne i bezuczuciowe. Gdy trzymałem się blisko otaczającej wszystko szaro-brązowej skały doszły mnie krzyki z pól kary malujących się w dole, blisko nad nimi skrzeczały rozradowane furie, biczując, ziejąc ogniem i szydząc ze znajdujących się tam łotrów, nad tym miejscem unosiły się kłęby zielonego kwasu który wyżerał wnętrzności jednocześnie je odnawiając żeby cierpienie niosło się bez końca a wszędzie  płoną ogień potem topiła zatruta woda a następnie zalewało całe tamto miejsce powietrze z gazu wszędzie było czuć metaliczny zapach krwi. Za polami kary zioną wielki otwór czeluści Tartaru, gdy przeniosłem się dalej nagle zaświeciło trochę słońca z pól elizejskich-ziemi którą zamieszkiwały dusze które zrobiły wiele dobrego w swoim życiu. Elizjum było w kształcie nierównego koła który porastały zielone pastwiska, lasy i jeziora, było czuć zapach tysięcy kwiatów które porastały całe łąki. Pośrodku było wielki jezioro przez które kraina dobrych dusz stawała się grubym okręgiem w którego środku znajdowały się wyspy błogosławionych na których żyli herosi i bohaterowie, byli tam wiecznie szczęśliwi a nieszczęścia wypuszczone z puszki pandory tam nie obowiązywały w żadnym razie. Przed miejscem w którym dusze spoczywały na wieczność stał długi gruby i ciemny stół z pozłacanymi ornamentami przy którym siedzieli trzej sędziowie Hadesu: Ajakos po prawej, Radamantys po lewej i Mój ojciec Minos pośrodku. Ajakos pokazywał wszystko co dobrego zrobiła dana dusza, Radamantys co złego a Minos osądzał gdzie uda się na wieczność. Za wielkim stołem były trzy drogi którymi udawały się dusze na które został wydany wyrok pierwsza droga prowadziła do Elizjum lub poprzez Elizjum do wysp błogosławionych, druga do łąk asfodelowych a trzecia do pól kary lub Tartaru. Za to przed wielkim stołem piętrzyła się kolejka dusz które czekały na osąd, a porządku pilnował tam piekielny pies Cerber który miał trzy głowy i dziesięć metrów. Żeby dostać się do kolejki trzeba było przepłynąć przez największą rzekę w Hadesie Styks, przewoźnikiem był Charon któremu dusza musiała zapłacić złotą drachmę którą rodzina zmarłego wkładała mu pod język po śmierci. Po lewej stronie od Trybunału Sędziów był duży obszar zajmowany przez wielki Zamek Pana podziemia Hadesa, wokół którego zaczynało bieg pięć rzek krainy śmierci: Kokytos rzeka lamentu, której brzegiem przez sto lat podążały dusze które nie mogły zapłacić Charonowi, Acheron rzeka smutku która opływała całe państwo zmarłych i musiały się przez nią przeprawić dusze żeby dojść do bram Hadesu, Flegeton rzeka ognia z której musiały wypić potępione dusze bo uzdrawiała ciało żeby skazaniec mógł więcej cierpieć i Lete rzeka zapomnienia z której wystarczy upić łyk a zapomina się wszystko. Strzeliste wieże zamku Pana krainy śmierci z połyskującymi czarnymi dachami, spurpurowiałe ściany pałacu zdobione ludzkimi czaszkami i klejnotami, złote okiennice z ciężkimi zasłonami i ogromne czarne wrota do których prowadziły wysokie marmurowe schody ze złotą balustradą. Razem z Lynette kierowałem się do zamku mego ojca który był na północ od gmachu mojego "dziadka stryjecznego" Hadesa, nigdy nie łączyły nas zbyt dobre relacje, bo z różnych powodów wchodziliśmy sobie w drogę częściej niż by nam to odpowiadało. Ale ojciec wprost świetnie się z nim dogadywał i dla tego był bogatszy niż inni sędziowie w Hadesie, Minos miał swój własny pałac w podziemiu który był rekonstrukcją jego zamku gdy królował na ziemi. Położony był na skale o wielkich rozmiarach a prowadziły do niego długie schody wykute w skale na której był położony, drzwi były wspierane na dwóch kolumnach stylu korynckiego z pozłacanymi liśćmi lauru wyrzeźbionymi w górnej części kolumny. Zamek do połowy obrośnięty był gęstym szmaragdowym bluszczem który stanowił kontrast z pustkowiem dookoła, duże ściany w kolorze kości słoniowej i jedna gruba wysoka wieża z dachem w kolorze zaschłej krwi. duże okna stanowiły najbardziej przyciągający oczy punkt w całej budowli, grube złote framugi w pięknych ornamentach wysadzane kryształkami obsydianu i aksamitne ciemno bordowe zasłony wyglądały bardzo efektownie. Gdy zbliżyłem się do schodów postanowiłem się zmaterializować ponieważ nie chciałem zwracać na siebie uwagi, ale Lynette pozostała spętana kłębami ciemnej mgły. Wszedłem starając się by wielkie drzwi nie skrzypiały i udałem się do mojego pokoju przez korytarz, z którego niestety szła odnoga do sali głównej gdzie teraz przebywał mój ojciec, przeklinałem w myślach dlaczego nie ma tam drzwi tylko łuk i dwie kolumny w ścianie. Zbliżając się do miejsca gdzie byłem zagrożony słyszałem ojca sprzeczającego się z jakąś kobietą
-To ****lamia- pomyślałem przypominając sobie że Minos mówił mi o tym spotkaniu
-Nie możesz zabijać MOICH ludzi na MOIM terenie rozumiesz?!!- mówił gniewny Król
-Mogę zabijać kogo chce i gdzie chce-odpowiedział wyzywająco niski głęboki kobiecy głos
-Nie możesz zabijać!!!-rykną wściekle Minos
-Mogę zabijać- odpowiedziała perfidnie Lamia 
-Nie możesz zabijać tego co jest moje bo zmienię podejście do ciebie
-Bo co? Polecisz na skargę do zdechlaka?- zaśmiała się drwiąco
korzystając z tego że ojciec był pogrążony w sprzeczce z Lamią postanowiłem jak najszybciej przejść obok miejsca w którym mógł mnie zobaczyć. Już prawie przeszedłem, znikałem za rogiem gdy po korytarzu rozniósł się silny męski głos
-Ethan?



_______________________________________________________________________________________________________________________________________


I tak oto jesteśmy z nowym rozdziałem i nowymi siłami, baaaaaardzo nam głupio że pomimo obietnic rozdziały pojawiają się coraz rzadziej, ale zamierzamy to zmienić i to na zawsze

Chciałybyśmy się jeszcze was zapyta co myślicie o przeszłości Lynette i Ethana, kim była, kim on był, co ich łączyło i w ogóle 

buuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuziaczki ;-*  ;-*  ;-*******************

Zomiju


 * Hekate- bogini magi i czarów, mieszka (w tym opowiadaniu) w podziemiach Hadesu niedaleko królestwa Nyks, można się do niej dostać przez pałac Minosa.

** Demeter- bogini przyrody, łanów zboża.

*** Orszak Artemidy składał się z nimf które wyrzekły się miłości do mężczyzn, chodzą razem z nią na polowania.

**** Lamia- potwór który zamieniał się w piękną kobietę żeby zwabiać mężczyzn i dzieci a potem je pożerać. A dzieje się tak dlatego gdyż zazdrosna Hera pozabijała dzieci Lamii która miała je z Zeusem, a kobieta pogrążyła się w smutku zmieniając się w potwora.

 

3 komentarze:

  1. Nareszcie ;-)
    Suuuuupeer rozdział!!! Czekam na następny :-* :-* :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (Anonim1)
      ;-)

      Usuń
    2. Baaaardzo dziękujemy za komentarz :))))))))))))))))) :DDDDDDDDD szczególnie od naszych anonimów ;))) nowy rozdział zacznę pisać jeszcze dzisiaj i pojawi się na czas ::)))) Ale następne dwa rozdziały mogą pojawić się z opóźnieniem bo wyjeżdżam na dwa tygodnie a Zonia może mieć problem z dostępem do Internetu bo jej rodzice są dosyć.... zaborczy (Mima)

      buuuuuuuuuuuuuuuziaczki ;-* ;-* ;-*****
      Zomiju

      Usuń