wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział XVII Coś zawsze musi pójść nie tak...

                                    Lynette
Obudziłam się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Leżałam w skalnej wnęce na grubej warstwie zwierzęcych skór. Pod głowę miałam włożony jakiś miękki tobołek, który pewnie miał zastąpić poduszkę. Usiłowałam się podnieść lecz gdy tylko uniosłam głowę uświadomiłam sobie jak bardzo jestem słaba i znów opadłam na moją prymitywną  poduszkę. Starałam sobie przypomnieć co się właściwie stało. Pamiętałam, że napadły mnie potwory, a potem... Potem jakiś mężczyzna mnie badał... Z  tego co pamiętam to był jakiś lekarz. Potem chyba znowu straciłam przytomność, bo nie mam pojęcia jak się tu dostałam... A tak w ogóle to gdzie byłam? Rozejrzałam się po tym dziwnym pokoju. W pomieszczeniu panował półmrok lecz dało się dostrzec poszczególne elementy. Całe pomieszczenie sprawiało dość dziwne wrażenie, ponieważ było wykute w litej skale. Z skalnego sufitu (o dziwo) zwisał piękny, kryształowy żyrandol, na którym była zawieszona niezliczona ilość świec . Małe kryształki odbijały światło w taki sposób, że w każdym pojawiała się miniaturowa tęcza. W pokoju stał mały, drewniany stół, a obok niego dwa misternie zdobione krzesła. Oprócz nich (i łóżka) w pokoju nie było innych mebli. Na ścianach wisiały zapalone świece na srebrnych uchwytach, które dodawały pomieszczeniu przytulności. Było tam też jedno spore, spiczaste okno, przez które do pokoju wlewała się fioletowo-srebrzysta poświata. Zastanawiałam się gdzie jestem, gdy nagle otworzyły się drzwi, których wcześniej nie zauważyłam i do pokoju weszła wysoka kobieta, trzymająca w ręku kubek, z którego unosiła się para. Miała na sobie długą, ciemnofioletową sukienkę z czarnym gorsetem, a na nią narzucony czarny, aksamitny płaszcz z kapturem, wiązany na szyi. Jedyną biżuterią jaką miała na sobie były szafirowe kolczyki w kształcie kropli oraz granatowa opaska z szafirkiem w takim samym kształcie jak kolczyki, która lekko oplatała jej długie do pasa, czarne włosy. Jej oczy były koloru niebieskiego, nie zaraz... Raczej fioletowego... Nie potrafiłam określić, to było trochę tak, jakby jej oczy zmieniały kolor. Kiedy się do mnie odwróciła na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, po chwili zapytała głębokim głosem:
- Jak się czujesz Lynette?  
Przez chwile patrzyłam w jej błyszczące oczy o nieokreślonym kolorze, zastanawiając się nad odpowiedzią. Głowę rozsadzał mi okropny ból. Kobieta popatrzyła na mnie ze zrozumieniem, po czym podała mi kubek, który trzymała w ręce.
- Masz, to ci dobrze zrobi - powiedziała.
To dziwne, ale może jakiś czar, który wywierała na mnie kobieta, a może piękny zapach, który unosił się znad kubka sprawiły, że w ogóle nie zawahałam się przed wypiciem jego zawartości. Wzięłam od niej kubek i wypiłam kilka łyków gorącego napoju. Poczułam jak po moim ciele rozchodzi się miłe ciepło i po chwili poczułam się na tyle dobrze, by usiąść na łóżku. Oddałam jej kubek, który natychmiast znikł w jej rękach. Gdy mogłam już normalnie myśleć powiedziałam:
-Dziękuję - Jednak po chwili dodałam - Kim... Kim pani jest?....
- Jestem Hekate, bogini magii - odpowiedziała, siadając na krześle obok łóżka.
Z tego co pamiętam (a jest tego niewiele) to gdy ostatnio spotkałam jakąś boginię to chciała zmienić mnie w robaka, więc postanowiłam być ostrożna, lecz nie potrafiłam się powstrzymać od zadawania pytań:
- Gdzie jesteśmy?
- W jednym z pomieszczeń mojego podziemnego pałacu oczywiście - Odpowiedziała Hekate, tonem niezdradzającym uczuć.
Popatrzyłam na tańczące po ścianie płomyki świec, a potem znów na tą dziwną kobietę. Skoro jest boginią, - pomyślałam - to może będzie znała odpowiedź na moje pytania i przy odrobinie szczęścia może będzie bardziej skora na nie odpowiedzieć, niż Artemida... Ale najpierw te ważniejsze:
-  Co się stało? Jak się tu znalazłam?
- Ach, to wszystko przez Ethana i jego... - zaczęła Hekate, lecz szybko jej przerwałam:
- Ethan?! On tu gdzieś jest?! - lecz zaraz oblałam się rumieńcem - Przepraszam... bo wie Pani... Ethan i ja... - zaczęłam się tłumaczyć, co było dość trudne, ponieważ widziałam, że Hekate nie może powstrzymać się od uśmiechu.
- Spokojnie - przerwała mi Hekate nadal się uśmiechając - Rozumiem, że mogłaś się za nim stęsknić... A jeśli wszystko pójdzie dobrze z planem, to za niedługo się z nim spotkasz... - dodała tajemniczo.
- Co? - zapytałam - Z jakim planem?
- Musimy się pośpieszyć... - Kontynuowała Hekate - Słudzy Minosa nie zostaną długo zmyleni, a i on zaczyna coś podejrzewać... - Mówiła jakby do siebie.
- Minos? Plan? - Pytałam dalej nic nie rozumiejąc.
Hekate jakby przypomniała sobie o mojej obecności i powiedziała:
- Nie ma czasu ci teraz tego wyjaśniać... Gdy spotkasz się z Ethanem sam ci to wyjaśni. - Po czym machnęła ręką i w fioletowym deszczu iskier pojawiło się małe zawiniątko. Hekate wzięła je do ręki i wyjęła z niego małą, świecącą buteleczkę, którą mi podała mówiąc:
- Masz, Ethan mówił, że... - Tu się na chwile zawahała - ... że to ci pomoże - dokończyła, po chwili namysłu.
Podała mi buteleczkę, a ja wpatrzyłam się w jej zawartość. Po chwili spytałam:
- I... co mam z nią zrobić?
Hekate wpatrywała się we mnie swoimi zmieniającymi kolor oczami, po czym odpowiedziała:
- Kiedy wyjdziesz z mojego pałacu i udasz się na spotkanie z Ethanem wypij to, dzięki temu będziesz... eee - Hekate szukała odpowiedniego słowa - Nierozpoznawalna - dokończyła.
- Ale Jeśli będę nierozpoznawalna, to czy Ethan mnie rozpozna? - Zastanawiałam się na głos.
- Tym nie powinnaś się martwić - Odpowiedziała Hekate, po czym dodała:
- A, i jeszcze coś - mówiąc to wyjęła z tobołka najdziwniejszą roślinę jaką kiedykolwiek widziałam - czarną róże.
- To jest róża z ogrodu Persefony - powiedziała - Słyszałam od Ethana, że masz pewnie problemy... z mrokiem... To powinno ci pomóc... - powiedziała podając mi róże.
Wzięłam ją do ręki. Gdy tylko moje palce dotknęły jej delikatnych płatków poczułam zimny dreszcz przeszywający moje ciało. Wpatrywałam się w tą dziwną roślinę, a potem popatrzyłam na Hekate pytającym wzrokiem.
- Gdy poczujesz, że ogarnia cię mrok oberwij jeden płatek - wyjaśniła Hekate.
- Dziękuję... - powiedziałam.
- Potraktuj to jako osobistą przysługę - powiedziała - A teraz chodź, musimy się pospieszyć - Mówiąc to wstała.
Ja też wstałam i... teraz dopiero zwróciłam uwagę na straszny stan mojego wyglądu. Sukienkę miałam pooraną długimi bruzdami, cała była poplamiona ciemno czerwoną cieczą, (czy to była krew?!) a już nie chciałam sobie wyobrażać w jakim stanie były moje włosy... Hekate najwyraźniej zauważyła wyraz mojej twarzy, bo powiedziała:
- Och, zapomniałabym - Po czym machnęła ręką w moją stronę przywracając mnie do ładu - Od razu lepiej - powiedziała - Chodźmy.
Wyszłam za nią na oświetlony fioletową łuną korytarz. Rozejrzałam się za źródłem tego dziwnego światła - pod sufitem unosiły się fioletowe kule czystej energii, od patrzenia na nie przed oczami pojawiły mi się kolorowe plamki. Nasze kroki dudniły na marmurowej posadzce. Na czarnych ścianach wisiały przepiękne gobeliny, przedstawiające różne sceny i miejsca. Zatrzymałam się na chwile przy gobelinie szytym złotą nicią. Przedstawiał przepiękne miasto tętniące życiem. Głównym punktem miasta był wysoko osadzony, przepiękny pałac, który górował nad miastem. Hekate zobaczyła, że na niego patrzę i powiedziała:
- Ten gobelin podarowała mi sama Atena. Przedstawia górę Olimp.
Stałam tak przez chwile podziwiając misternie wykonany gobelin, aż w końcu Hekate powiedziała:
- Chodźmy - I ruszyła dalej korytarzem.
Pobiegłam za nią. Choć korytarz był oświetlony to i tak panował w nim półmrok. Z głównym korytarzem, którym szłyśmy łączyły się mniejsze, boczne korytarze, z których ziała całkowita ciemność. Odnosiłam wrażenie, że coś się w nich czai. Nagle zobaczyłam wielki cień, wyskakujący właśnie z jednego z takich korytarzy. Zdążyłam tylko zobaczyć błysk kłów i pazurów i już leżałam na ziemi przygnieciona przez cielsko wielkiego potwora. Jego potężne, umięśnione łapy przytrzymywały mnie długimi pazurami. Widać było, że jest przyzwyczajony do szybkich odległości, zważywszy na jego smukłą sylwetkę i wysportowane ciało. Właściwie to wyglądał jak ogromny lew, tylko, że zamiast zwykłego, lwiego ogona miał wielki, gotowy do ataku ogon skorpiona. Wpatrywał się we mnie dzikimi ślepiami gotów w każdej chwili zaatakować. Półżywa ze strachu wydałam z siebie zduszony jęk. I gdy już myślałam, że jestem na łasce potwora usłyszałam znajomy głos:
- Zostaw! - Hekate wydała srogą komedę głosem nie znającym sprzeciwu.
Potwór wydał niezadowolony pomruk i (całe szczęście!) zszedł ze mnie. Miękkimi, kocimi ruchami bezszelestnie zniknął w ciemnym korytarzu, powarkując i rzucając mi ostanie złowrogie spojrzenia, powiedziałabym, że wręcz łakome.... Nadal oszołomiona spojrzałam na moją wybawicielkę i zapytałam roztrzęsionym głosem:
- Co... Co to było?!
- Mantikora - Odpowiedziała obojętnie Hekate.
Widząc wyraz mojej twarzy dodała:
- No co? Już nie można mieć w domu zwierzątek?
Po czym nie czekając na moją odpowiedź ruszyła dalej ciemnym korytarzem. Szybko ją dogoniłam, nerwowo zerkając na ciemne, boczne korytarze, z których dało się słyszeć złowrogie pomruki. Szłyśmy tak przez pewien czas, w milczeniu. Po chwili zaczęłam się zastanawiać, czy ten korytarz kiedykolwiek się skończy, lecz właśnie wtedy dotarłyśmy do wielkich, żelaznych, dwuskrzydłowych drzwi. Całe były wypełnione misternie zdobionymi, pozłacanymi płaskorzeźbami, które przedstawiały najróżniejsze przedmioty (pewnie jakieś artefakty magii). Hekate lekko pociągnęła srebrną klamkę i drzwi otworzyły się odsłaniając widok na najdziwniejszy krajobraz, jaki w życiu widziałam. Znajdowaliśmy się jakby w rozległej, nie mającej końca jaskini. Z czarnego skalnego sufitu zwieszały się ogromne, dwudziestometrowe stalaktyty, wiszące niebezpiecznie nad niżej położoną doliną niczym złowrogie, czarne sople gotowe w każdej chwili oderwać się od sklepienia i runąć w dół, miażdżąc wszystko, co się pod nimi znajdowało. Jednak odległość od nich do podłoża była tak wielka, że wyglądały jakby były długości wykałaczek. Na dole w nie mającej końca kolejce wolno posuwały się miliony, a może nawet miliardy na wpół przeźroczystych ludzi, o twarzach nie mających wyrazu. Te dziwne zjawy sunęły w powietrzu, pół metra nad ziemią , pokonywały szeroką rzekę o czarnych wodach, wysiadały z łódki sterowanej przez wysoką, zakapturzoną postać, po czym dołączały do innych powoli sunąc w kolejce. Gdzieś daleko widać było wielką kamienną ławę, do której zmierzał ten dziwny niezliczony tłum. Przy tej ławie siedziało trzech brodatych meszczyzn. Wzrostem przewyższali oni zwykłych ludzi, mogli mieć około dwóch i pół metra, choć z daleka trudno to było stwierdzić. Przed nimi stała właśnie jedna z tych dziwnych postaci, jakby czekająca na wyrok. Obok nich, na straży stał na potężnych łapach ogromny, dobrze zbudowany pies, który przypominał olbrzymiego rottweilera. Tyle tylko, że z dobrze umięśnionej szyi na przechodzące tamtędy zjawy groźnie łypały trzy wielkie łby, odsłaniając trzy komplety długich i ostrych jak brzytwa kłów, gotowych przegryźć na pół ciężarówkę.Ten piekielny pies pilnował trzech dróg, które były rozwidleniem długiej kolejki kończącej się przy tej kamiennej ławie. Tymi trzema drogami na wpół przeźroczyści ludnie sunęli dalej, jednak teraz wyraźnie dało się widzieć pomiędzy nimi różnice. Ci pierwsi, którzy szli na lewo jakby odzyskali swoje barwy i uśmiechy na twarzach. Oni kończyli swą drogę przy jakimś miejscu, które tu wyraźnie nie pasowało i było chyba najmilsze w całej tej krainie. Świeciło tam miniaturowe słońce i wiał ciepły wiatr... W nastawieniu tych drugich, idących drogą środkową praktycznie nic się ni zmieniło - nadal byli przeźroczyści i bez wyrazu. Przechodzili przez mlecznobiałą rzekę, potem zmierzali na rozległą, niekończącą się równinę, na której snuło się bez celu już wielu podobnych. Ci ostatni idący na lewo byli chyba trochę przestraszeni. Aby dojść do celu musieli przejść przez wody, szerokiej rzeki... całej z ognia. Gdy wreszcie się im udawało wchodzili do miejsca otoczonego kamiennym murem, skąd dochodziły ich pełne bólu i strachu krzyki. W oddali widać było jeszcze kilka dziwnych miejsc i pomniejszych pałacy, jednak moją uwagę przykuł największy, górujący nad tym wszystkim ogromny pałac. Wyglądało na to, że jego budowniczy wzorował się na tym, który znajduję się na górze Olimp, tyle tylko, że ten był jego mroczniejszym odzwierciedleniem. Posiadał on cztery lśniące, obsydianowe wieże ze ostrymi zakończeniami. Wielkie, spiczaste okna dodawały mu złowieszczego wyglądu. Na dachu siedziały odstraszające, kamienne gargulce, jednak po dłuższej chwili wpatrywania się w nie ze zgrozą uświadomiłam sobie, że są to szkielety jakiś strasznych, skrzydlatych stworzeń. A i nad pałacem krążyły jakieś latające istoty.... Wrota pałacu były chyba najstraszniejsze, ponieważ w całości były wykonane z... ludzkich kości. Nawet za klamkę robiła piszczel jakiegoś nieszczęśnika. Wzdrygnęłam się na ten widok. Cała ta kraina wyglądała jak...
- To Hades. Kraina śmierci. - sprostowała Hekate.
- Kraina śmierci? - Całe moje ciało przeszył lodowaty dreszcz.
- No bo widzisz, gdy człowiek umiera rodzina daje mu dwie drachmy... 
- Drachmy?
- Takie starożytne pieniądze - Wyjaśniła szybko Hekate - No więc... Dają mu dwie drachmy, żeby mógł zapłacić, żeby Charon mógł go przeprawić przez rzekę Styks...
Już chciałam zapytać o co chodzi, lecz Hekate rozwiała moje wątpliwości wzkazując palcem na zakapturzoną postać w łódce, do której wsiadała właśnie następna przeźroczysta postać.
-... Potem - Kontynuowała Hekate - Dusza tego człowieka dołącza do tej wielkiej kolejki aż do tamtej kamiennej ławy.
Podążałam wzrokiem, za wskazującym pacem Hekate. Mój wzrok osiadł na trzech postaciach siedzących za kamienną ławą. Po chwili usłyszałam wyjaśniający głos Hekate:
- To są trzej sędziowie Hadesu, pierwszy z nich pokazuje co było dobre w życiu człowieka, drugi to, co złe, no a trzeci sumuje to wszystko i wydaje wyrok. Za bohaterstwo i odwagę można trafić do Elizeum, za kłamstwo i obłudę na Pola Kary, a jeżeli nie przeważa ani dobro ani zło wysyłają cię na Łąki Asfadelowe, gdzie snujesz się bez celu przez całą wieczność... Jak widzisz - Hekate nagle się ożywiła - Koło nich stoi Cerber, bardzo miły z niego psiak, choć... nie lubi intruzów - Powiedziała ostrzegawczo Hekate.
- OK, będę na niego uważać - powiedziałam, niezbyt zadowolona z perspektywy spotkania z tym wyrośniętym rottweilerem.
- Tam mieszka Hades, król podziemia - Hekate wskazała na wielki pałac - Radzę ci się do niego nie zbliżać...
- Rozumiem...
- W takim razie słuchaj - Zaczeła Hekate - Ethan chciał się z tobą spotkać przy jeziorze Stygijskim, aby do niego dotrzeć musisz pójść brzegiem Styksu - wskazała na czarne wody rzeki- Gdy się spotkacie on powie ci resztę... Powodzenia Lynette! 
Po wypowiedzeniu tych słów Hekate machnęła ręką i żelazne drzwi zatrzasnęły się, zostawiając mnie samą. Powoli ruszyłam w dół. Schodząc ze stromego zbocza kilka razy poślizgnęłam się na sypkim żwirze, lecz ostatecznie udało mi się zachować równowagę. Szłam tak przez jakiś czas, aż w końcu udało mi się dotrzeć na skraj doliny. Teraz widok zasłaniała mi niekończąca się kolejka dusz, ale ja wiedziałam co jest przede mną - Pałac Hadesa. Wyjęłam małą, świecącą buteleczkę od Hekate. Przez chwile się wahałam wpatrując się w świecący płyn, po czym wypiłam go jednym chlustem. Przez chwile nic się nie działo, lecz nagle zgięłam się w pół i upuściłam buteleczkę, która rozbiła się na milion kawałków. Czułam, jakby w moim wnętrzu szalał żywy ogień. Nie mogłam zaczerpnąć powietrza i gdy już myślałam, że zostałam otruta nagle... wszystko ustąpiło. Zdezorjętowana spojrzałam na swoje ręce - nie zobaczyłam żadnej różnicy. Może zmieniłam się w oczach tamtych - pomyślałam, patrząc na dusze sunące w kolejce. Niepewnym krokiem ruszyłam w ich kierunku - nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Poczułam się pewnej i zaczęłam przepychać się przez tłum. Po chwili zaczęło mnie ogarniać dziwne poczucie, że nie mam kontroli nad swoim ciałem, a przed oczami zaczęła pojawiać się mgła. No nie - pomyślałam - Nie teraz.... Popatrzyłam na czarną róże, którą nadal trzymałam w ręce i oberwałam jeden jej płatek. Poczekałam chwile, lecz uczucie wciąż narastało. Oberwałam drugi płatek - z takim samym skutkiem. Zdesperowana zaczęłam obrywać płatki bez opamiętania. W końcu zaczęło mi się rozjaśniać przed oczami i odzyskałam czucie w kończynach. Schowałam róże (której teraz brakowało połowy płatków) i ruszyłam dalej. Po kilku minutach przedzierania się przez tłum dotarłam do czarnych wód Styksu. Zdziwiona zauważyłam, że wraz z rwącym nurtem płyną najróżniejsze przedmioty. Były tam lalki, pluszowe misie, ale też dokumenty, zdjęcia itp. Szłam brzegiem rzeki, zastanawiając co te przedmioty mogą oznaczać. Zauważyłam, że wielkiej kolejki pilnują szkieletowi wojownicy. Mieli na sobie metalowe zbroje i hełmy, a za pasami zwisały im długie miecze, za to w kościstych rękach trzymali długie, ostre włócznie. Właśnie popychali nimi jakąś zbłąkaną duszę prowadząc ją na koniec kolejki. Z przerażeniem stwierdziłam, że dwóch szkieletowych strażników idzie w moją stronę... Szybko wmieszałam się w tłum biegnąc pod prąd kolejki. Jednak kątem oka zauważyłam, że szkielety już ruszyły w pościg. Szybcy są, jak na umarłych - pomyślałam ze strachem. Biegłam ile sił w nogach, przepychając się pomiędzy duszami. Niektóre rzucały mi przelotne spojrzenia, lecz większość nie zwracała na mnie uwagi. Po chwili szkielety zaczęły mnie doganiać. Co gorsza znowu wróciły mi zawroty głowy. Opadałam z sił, nie mogłam biec dalej. Zatrzymałam się, nie mogłam dalej biec. Oszołomiona patrzyłam, jak do mnie podchodzą i wpychają gdzieś do kolejki. Szłam na sztywnych nogach gdzie mi kazali, jakby pchana przez jakąś niewidzialną siłę. Gorączkowo starałam się coś wymyśleć, lecz głowę rozsadzał mi okropny ból. Gdy trochę przygasł pomyślałam - Teraz nie uda mi się stąd wyrwać... Chociaż? To może nawet dobrze - W mojej głowie pojawiła się nieoczekiwana myśl - Może ci sędziowie pokażą mi moje całe życie? Przecież ucieknę przy najlepszej okazji... Z tą myślą zostałam wypchnięta gdzieś do przodu, już chciałam się odwrócić i zapytać kto to zrobił, gdy nagle zamarłam w bezruchu. Stałam przed wysoką na trzy metry ławą za którą siedzieli trzej mężczyźni równie wielkich rozmiarów. Pierwszy z nich spojrzał mi w oczy i nagle pojawiła się wizja. Przed moimi oczami przeleciało w jednym momęcie milion obrazów. Na niektórych byłam ja przytulająca się do jakiejś kobiety, która pewnie była moją matką, na innych pomagałam jakiejś starszej kobiecie. Był tam też Ethan... Przemknęły mi przed oczami niezliczone twarze i sytuacje, a było tego tyle, że po chwili byłam całkiem skołowana. Nagle wizja się urwała, znów stałam przed wielką, kamienną ławą. Wtedy drugi mężczyzna spojrzał mi w oczy. Moje myśli znów zalał potok zdarzeń. Byliśmy tam ja i Ethan, włamywaliśmy się do jakiegoś dziwnego pomieszczenia... Nagle obraz zaczął się zamazywać, widziałam zdziwione (pewnie tak samo jak moja) twarze sędzi. Po chwili obraz ustąpił miejsca innemu. Widziałam siebie w tej właśnie chwili, stojącą przed siedziami. Obraz zadygotał i zgasł, wpatrywałam się teraz w trzy zdziwione twarze sędzi. Patrzyli na mnie w oszołomieniu, nie wiedząc, co o tym myśleć. Ooł...- pomyślałam, rzucając się do ucieczki. Nie udało mi się jednak zrobić ani kroku, nogi miałam jak z waty. Spojrzałam w dół na swoje nogi i z okrzykiem przerażenia i zdziwienia stwierdziłam, że ich nie widzę! Unosiłam się nad ziemią, tak samo jak inne dusze. Pierwszy sędzia zdołał się już otrząsnąć z oszołomienia i zawołał:
- Cerber! Bierz ją!!!
W ułamku sekundy wielki, trzygłowy pies rzucił się na mnie i chwycił zębami za skrawek mojej sukienki. Po chwili wisiałam w powietrzu, trzymana przez środkową z głów. Dwie pozostałe ujadały wściekle odsłaniając potężne kły. Na domiar złego ból powrócił, a przed oczami pojawiła się mgła. Spojrzałam na moje ręce, które były teraz na wpół przeźroczyste. Cerber szarpnął mną gwałtownie i czarna róża, którą dostałam od Hekate wysunęła się mi zza pasa i wolno opadła na skalne podłoże. Ale ja już tego nie widziałam, nieprzytomna wisiałam trzy metry nad ziemią, na łasce trzygłowego, piekielnego psa.


                                    ***  
Niewiele pamiętam z tego co działo się dalej. Wiem, że obudziłam się ciągnięta przez dwóch szkieletowych strażników. Przeszliśmy przez bramę wykonaną z kości, a potem ruszyliśmy w kierunku wielkiego, czarnego pałacu. Nad nim krążyły dziwne, przypominające człowieka skrzydlate stworzenia. Miały szerokie, błoniaste skrzydła i przypominały trochę nietoperze. Weszliśmy przez wielkie, kute wrota do obszernego hallu. Na lśniących, obsydianowych ścianach wisiały pochodnie, które zamiast uchwytów były  przymocowane do ściany za pomocą kościstych dłoni. Wyglądało to tak, jakby wynurzające się ze ściany szkieletowe ręce je podtrzymywały. Korytarz nie był oświetlony, przez inne źródło światła.  Po szkarłatnym dywanie szła nam na spotkanie piękna kobieta. Jej długie, brązowe, kręcone włosy delikatnie opadały kaskadą na plecy. Miała na sobie długą, zieloną sunie z gorsetem. Spojrzała na mnie lodowato swoimi morskimi oczami. Następnie dała znak dłonią, żeby szkielety poszły za nią. Po chwili otworzyła któreś z drzwi i powiedziała melodyjnym głosem:
- Hadesie, masz gości.
- Dobrze Persefono, wprowadź ich. - odpowiedział męski głos z wnętrza pokoju.
Szkielety wciągnęły mnie do środka obszernej komnaty. Na ścianach wisiały ludzkie czaszki, które nadawały jej mrocznego wyglądu. W centrum pokoju stały cztery posągi przedstawiające wielkie, skrzydlate potwory, pilnujące ozdobionego szlachetnymi kamieniami tronu. T Na tym wielkim, błyszczącym tronie siedział wysoki mężczyzna. Miał czarne włosy i lekki zarost. Był wyjątkowo blady, chociaż miał dobrze zbudowaną sylwetkę. Patrzył na mnie szarymi oczami. Gdy wstał fałdy jego czarnej szaty lekko zafalowały. Zmierzył mnie wzrokiem po czym powiedział wyjątkowo mocnym głosem:
- A, kogo mi tu przyprowadzacie?! Przecież ona żyje!
- Wiem panie - odpowiedziała cierpliwie Persefona - Ta dziewczyna narobiła dzisiaj niezłego zamieszania przy sądzie...
Hades opadł na tron. Przez chwile siedział tak w ciszy  jakby zastanawiając się co ze mną zrobić.
- Zamknijcie ją w moich lochach. Zajmę się nią później, a jeżeli zemrze do tej pory, to będziemy mieć kolejną duszę, którą trzeba się zająć! - zabrzmiał jego srogi rozkaz.
_________________________________________
 Witajcie! Baaardzo przepraszamy za nie wstawianie rozdziałów, ale ja i Mima byłyśmy na wyjeździe... Bardzo staramy się wstawiać rozdziały na czas, ale czasem po prostu nie ma kto tego zrobić. Mamy nadzieję na zrozumienie w tej sprawie. Dziękujemy za wyrozumiałość.
komentujcie
buuuuziaczki ;-* ;-* ;-*
Zomiju






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz