Lynette
Obudziłam się w jakimś
dziwnym pomieszczeniu. Leżałam w skalnej wnęce na grubej warstwie zwierzęcych
skór. Pod głowę miałam włożony jakiś miękki tobołek, który pewnie miał zastąpić
poduszkę. Usiłowałam się podnieść lecz gdy tylko uniosłam głowę uświadomiłam
sobie jak bardzo jestem słaba i znów opadłam na moją prymitywną poduszkę. Starałam sobie przypomnieć co się
właściwie stało. Pamiętałam, że napadły mnie potwory, a potem... Potem jakiś
mężczyzna mnie badał... Z tego co
pamiętam to był jakiś lekarz. Potem chyba znowu straciłam przytomność, bo nie
mam pojęcia jak się tu dostałam... A tak w ogóle to gdzie byłam? Rozejrzałam się
po tym dziwnym pokoju. W pomieszczeniu panował półmrok lecz dało się dostrzec
poszczególne elementy. Całe pomieszczenie sprawiało dość dziwne wrażenie,
ponieważ było wykute w litej skale. Z skalnego sufitu (o dziwo) zwisał piękny,
kryształowy żyrandol, na którym była zawieszona niezliczona ilość świec . Małe
kryształki odbijały światło w taki sposób, że w każdym pojawiała się
miniaturowa tęcza. W pokoju stał mały, drewniany stół, a obok niego dwa
misternie zdobione krzesła. Oprócz nich (i łóżka) w pokoju nie było innych
mebli. Na ścianach wisiały zapalone świece na srebrnych uchwytach, które
dodawały pomieszczeniu przytulności. Było tam też jedno spore, spiczaste okno,
przez które do pokoju wlewała się fioletowo-srebrzysta poświata. Zastanawiałam
się gdzie jestem, gdy nagle otworzyły się drzwi, których wcześniej nie
zauważyłam i do pokoju weszła wysoka kobieta, trzymająca w ręku kubek, z
którego unosiła się para. Miała na sobie długą, ciemnofioletową sukienkę z
czarnym gorsetem, a na nią narzucony czarny, aksamitny płaszcz z kapturem,
wiązany na szyi. Jedyną biżuterią jaką miała na sobie były szafirowe kolczyki w
kształcie kropli oraz granatowa opaska z szafirkiem w takim samym kształcie jak
kolczyki, która lekko oplatała jej długie do pasa, czarne włosy. Jej oczy były koloru
niebieskiego, nie zaraz... Raczej fioletowego... Nie potrafiłam określić, to
było trochę tak, jakby jej oczy zmieniały kolor. Kiedy się do mnie odwróciła na
jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, po chwili zapytała głębokim głosem:
- Jak się czujesz Lynette?
Przez chwile patrzyłam w
jej błyszczące oczy o nieokreślonym kolorze, zastanawiając się nad odpowiedzią.
Głowę rozsadzał mi okropny ból. Kobieta popatrzyła na mnie ze zrozumieniem, po
czym podała mi kubek, który trzymała w ręce.
- Masz, to ci dobrze
zrobi - powiedziała.
To dziwne, ale może jakiś
czar, który wywierała na mnie kobieta, a może piękny zapach, który unosił się
znad kubka sprawiły, że w ogóle nie zawahałam się przed wypiciem jego
zawartości. Wzięłam od niej kubek i wypiłam kilka łyków gorącego napoju.
Poczułam jak po moim ciele rozchodzi się miłe ciepło i po chwili poczułam się
na tyle dobrze, by usiąść na łóżku. Oddałam jej kubek, który natychmiast znikł
w jej rękach. Gdy mogłam już normalnie myśleć powiedziałam:
-Dziękuję - Jednak po
chwili dodałam - Kim... Kim pani jest?....
- Jestem Hekate, bogini
magii - odpowiedziała, siadając na krześle obok łóżka.
Z tego co pamiętam (a
jest tego niewiele) to gdy ostatnio spotkałam jakąś boginię to chciała zmienić
mnie w robaka, więc postanowiłam być ostrożna, lecz nie potrafiłam się
powstrzymać od zadawania pytań:
- Gdzie jesteśmy?
- W jednym z pomieszczeń
mojego podziemnego pałacu oczywiście - Odpowiedziała Hekate, tonem
niezdradzającym uczuć.
Popatrzyłam na tańczące
po ścianie płomyki świec, a potem znów na tą dziwną kobietę. Skoro jest
boginią, - pomyślałam - to może będzie znała odpowiedź na moje pytania i przy
odrobinie szczęścia może będzie bardziej skora na nie odpowiedzieć, niż
Artemida... Ale najpierw te ważniejsze:
- Co się stało? Jak się tu znalazłam?
- Ach, to wszystko przez
Ethana i jego... - zaczęła Hekate, lecz szybko jej przerwałam:
- Ethan?! On tu gdzieś
jest?! - lecz zaraz oblałam się rumieńcem - Przepraszam... bo wie Pani... Ethan
i ja... - zaczęłam się tłumaczyć, co było dość trudne, ponieważ widziałam, że
Hekate nie może powstrzymać się od uśmiechu.
- Spokojnie - przerwała
mi Hekate nadal się uśmiechając - Rozumiem, że mogłaś się za nim stęsknić... A
jeśli wszystko pójdzie dobrze z planem, to za niedługo się z nim spotkasz... - dodała
tajemniczo.
- Co? - zapytałam - Z
jakim planem?
- Musimy się
pośpieszyć... - Kontynuowała Hekate - Słudzy Minosa nie zostaną długo zmyleni,
a i on zaczyna coś podejrzewać... - Mówiła jakby do siebie.
- Minos? Plan? - Pytałam
dalej nic nie rozumiejąc.
Hekate jakby przypomniała
sobie o mojej obecności i powiedziała:
- Nie ma czasu ci teraz
tego wyjaśniać... Gdy spotkasz się z Ethanem sam ci to wyjaśni. - Po czym
machnęła ręką i w fioletowym deszczu iskier pojawiło się małe zawiniątko.
Hekate wzięła je do ręki i wyjęła z niego małą, świecącą buteleczkę, którą mi
podała mówiąc:
- Masz, Ethan mówił,
że... - Tu się na chwile zawahała - ... że to ci pomoże - dokończyła, po
chwili namysłu.
Podała mi buteleczkę, a
ja wpatrzyłam się w jej zawartość. Po chwili spytałam:
- I... co mam z nią
zrobić?
Hekate wpatrywała się we
mnie swoimi zmieniającymi kolor oczami, po czym odpowiedziała:
- Kiedy wyjdziesz z
mojego pałacu i udasz się na spotkanie z Ethanem wypij to, dzięki temu
będziesz... eee - Hekate szukała odpowiedniego słowa - Nierozpoznawalna -
dokończyła.
- Ale Jeśli będę
nierozpoznawalna, to czy Ethan mnie rozpozna? - Zastanawiałam się na głos.
- Tym nie powinnaś się
martwić - Odpowiedziała Hekate, po czym dodała:
- A, i jeszcze coś -
mówiąc to wyjęła z tobołka najdziwniejszą roślinę jaką kiedykolwiek widziałam -
czarną róże.
- To jest róża z ogrodu
Persefony - powiedziała - Słyszałam od Ethana, że masz pewnie problemy... z
mrokiem... To powinno ci pomóc... - powiedziała podając mi róże.
Wzięłam ją do ręki. Gdy
tylko moje palce dotknęły jej delikatnych płatków poczułam zimny dreszcz
przeszywający moje ciało. Wpatrywałam się w tą dziwną roślinę, a potem
popatrzyłam na Hekate pytającym wzrokiem.
- Gdy poczujesz, że
ogarnia cię mrok oberwij jeden płatek - wyjaśniła Hekate.
- Dziękuję... -
powiedziałam.
- Potraktuj to jako
osobistą przysługę - powiedziała - A teraz chodź, musimy się pospieszyć -
Mówiąc to wstała.
Ja też wstałam i... teraz
dopiero zwróciłam uwagę na straszny stan mojego wyglądu. Sukienkę miałam
pooraną długimi bruzdami, cała była poplamiona ciemno czerwoną cieczą, (czy to
była krew?!) a już nie chciałam sobie wyobrażać w jakim stanie były moje
włosy... Hekate najwyraźniej zauważyła wyraz mojej twarzy, bo powiedziała:
- Och, zapomniałabym - Po
czym machnęła ręką w moją stronę przywracając mnie do ładu - Od razu lepiej -
powiedziała - Chodźmy.
Wyszłam za nią na
oświetlony fioletową łuną korytarz. Rozejrzałam się za źródłem tego dziwnego
światła - pod sufitem unosiły się fioletowe kule czystej energii, od patrzenia
na nie przed oczami pojawiły mi się kolorowe plamki. Nasze kroki dudniły na
marmurowej posadzce. Na czarnych ścianach wisiały przepiękne gobeliny,
przedstawiające różne sceny i miejsca. Zatrzymałam się na chwile przy gobelinie
szytym złotą nicią. Przedstawiał przepiękne miasto tętniące życiem. Głównym
punktem miasta był wysoko osadzony, przepiękny pałac, który górował nad
miastem. Hekate zobaczyła, że na niego patrzę i powiedziała:
- Ten gobelin podarowała
mi sama Atena. Przedstawia górę Olimp.
Stałam tak przez chwile
podziwiając misternie wykonany gobelin, aż w końcu Hekate powiedziała:
- Chodźmy - I ruszyła
dalej korytarzem.
Pobiegłam za nią. Choć
korytarz był oświetlony to i tak panował w nim półmrok. Z głównym korytarzem,
którym szłyśmy łączyły się mniejsze, boczne korytarze, z których ziała
całkowita ciemność. Odnosiłam wrażenie, że coś się w nich czai. Nagle
zobaczyłam wielki cień, wyskakujący właśnie z jednego z takich korytarzy.
Zdążyłam tylko zobaczyć błysk kłów i pazurów i już leżałam na ziemi
przygnieciona przez cielsko wielkiego potwora. Jego potężne, umięśnione łapy
przytrzymywały mnie długimi pazurami. Widać było, że jest przyzwyczajony do
szybkich odległości, zważywszy na jego smukłą sylwetkę i wysportowane ciało.
Właściwie to wyglądał jak ogromny lew, tylko, że zamiast zwykłego, lwiego ogona
miał wielki, gotowy do ataku ogon skorpiona. Wpatrywał się we mnie dzikimi
ślepiami gotów w każdej chwili zaatakować. Półżywa ze strachu wydałam z siebie
zduszony jęk. I gdy już myślałam, że jestem na łasce potwora usłyszałam znajomy
głos:
- Zostaw! - Hekate wydała
srogą komedę głosem nie znającym sprzeciwu.
Potwór wydał
niezadowolony pomruk i (całe szczęście!) zszedł ze mnie. Miękkimi, kocimi
ruchami bezszelestnie zniknął w ciemnym korytarzu, powarkując i rzucając mi
ostanie złowrogie spojrzenia, powiedziałabym, że wręcz łakome.... Nadal
oszołomiona spojrzałam na moją wybawicielkę i zapytałam roztrzęsionym głosem:
- Co... Co to było?!
- Mantikora -
Odpowiedziała obojętnie Hekate.
Widząc wyraz mojej twarzy
dodała:
- No co? Już nie można
mieć w domu zwierzątek?
Po czym nie czekając na
moją odpowiedź ruszyła dalej ciemnym korytarzem. Szybko ją dogoniłam, nerwowo
zerkając na ciemne, boczne korytarze, z których dało się słyszeć złowrogie
pomruki. Szłyśmy tak przez pewien czas, w milczeniu. Po chwili zaczęłam się
zastanawiać, czy ten korytarz kiedykolwiek się skończy, lecz właśnie wtedy
dotarłyśmy do wielkich, żelaznych, dwuskrzydłowych drzwi. Całe były wypełnione
misternie zdobionymi, pozłacanymi płaskorzeźbami, które przedstawiały
najróżniejsze przedmioty (pewnie jakieś artefakty magii). Hekate lekko
pociągnęła srebrną klamkę i drzwi otworzyły się odsłaniając widok na
najdziwniejszy krajobraz, jaki w życiu widziałam. Znajdowaliśmy się jakby w rozległej,
nie mającej końca jaskini. Z czarnego skalnego sufitu zwieszały się ogromne,
dwudziestometrowe stalaktyty, wiszące niebezpiecznie nad niżej położoną doliną
niczym złowrogie, czarne sople gotowe w każdej chwili oderwać się od sklepienia
i runąć w dół, miażdżąc wszystko, co się pod nimi znajdowało. Jednak odległość
od nich do podłoża była tak wielka, że wyglądały jakby były długości
wykałaczek. Na dole w nie mającej końca kolejce wolno posuwały się miliony, a
może nawet miliardy na wpół przeźroczystych ludzi, o twarzach nie mających
wyrazu. Te dziwne zjawy sunęły w powietrzu, pół metra nad ziemią , pokonywały
szeroką rzekę o czarnych wodach, wysiadały z łódki sterowanej przez wysoką,
zakapturzoną postać, po czym dołączały do innych powoli sunąc w kolejce. Gdzieś
daleko widać było wielką kamienną ławę, do której zmierzał ten dziwny
niezliczony tłum. Przy tej ławie siedziało trzech brodatych meszczyzn. Wzrostem
przewyższali oni zwykłych ludzi, mogli mieć około dwóch i pół metra, choć z
daleka trudno to było stwierdzić. Przed nimi stała właśnie jedna z tych
dziwnych postaci, jakby czekająca na wyrok. Obok nich, na straży stał na
potężnych łapach ogromny, dobrze zbudowany pies, który przypominał olbrzymiego
rottweilera. Tyle tylko, że z dobrze umięśnionej szyi na przechodzące tamtędy
zjawy groźnie łypały trzy wielkie łby, odsłaniając trzy komplety długich i
ostrych jak brzytwa kłów, gotowych przegryźć na pół ciężarówkę.Ten piekielny
pies pilnował trzech dróg, które były rozwidleniem długiej kolejki kończącej się
przy tej kamiennej ławie. Tymi trzema drogami na wpół przeźroczyści ludnie
sunęli dalej, jednak teraz wyraźnie dało się widzieć pomiędzy nimi różnice. Ci
pierwsi, którzy szli na lewo jakby odzyskali swoje barwy i uśmiechy na
twarzach. Oni kończyli swą drogę przy jakimś miejscu, które tu wyraźnie nie
pasowało i było chyba najmilsze w całej tej krainie. Świeciło tam miniaturowe
słońce i wiał ciepły wiatr... W nastawieniu tych drugich, idących drogą
środkową praktycznie nic się ni zmieniło - nadal byli przeźroczyści i bez
wyrazu. Przechodzili przez mlecznobiałą rzekę, potem zmierzali na rozległą,
niekończącą się równinę, na której snuło się bez celu już wielu podobnych. Ci
ostatni idący na lewo byli chyba trochę przestraszeni. Aby dojść do celu
musieli przejść przez wody, szerokiej rzeki... całej z ognia. Gdy wreszcie się
im udawało wchodzili do miejsca otoczonego kamiennym murem, skąd dochodziły ich
pełne bólu i strachu krzyki. W oddali widać było jeszcze kilka dziwnych miejsc
i pomniejszych pałacy, jednak moją uwagę przykuł największy, górujący nad tym
wszystkim ogromny pałac. Wyglądało na to, że jego budowniczy wzorował się na
tym, który znajduję się na górze Olimp, tyle tylko, że ten był jego
mroczniejszym odzwierciedleniem. Posiadał on cztery lśniące, obsydianowe wieże
ze ostrymi zakończeniami. Wielkie, spiczaste okna dodawały mu złowieszczego
wyglądu. Na dachu siedziały odstraszające, kamienne gargulce, jednak po
dłuższej chwili wpatrywania się w nie ze zgrozą uświadomiłam sobie, że są to
szkielety jakiś strasznych, skrzydlatych stworzeń. A i nad pałacem krążyły
jakieś latające istoty.... Wrota pałacu były chyba najstraszniejsze, ponieważ w
całości były wykonane z... ludzkich kości. Nawet za klamkę robiła piszczel
jakiegoś nieszczęśnika. Wzdrygnęłam się na ten widok. Cała ta kraina wyglądała
jak...
- To Hades. Kraina
śmierci. - sprostowała Hekate.
- Kraina śmierci? - Całe
moje ciało przeszył lodowaty dreszcz.
- No bo widzisz, gdy
człowiek umiera rodzina daje mu dwie drachmy...
- Drachmy?
- Takie starożytne pieniądze
- Wyjaśniła szybko Hekate - No więc... Dają mu dwie drachmy, żeby mógł zapłacić,
żeby Charon mógł go przeprawić przez rzekę Styks...
Już chciałam zapytać o co
chodzi, lecz Hekate rozwiała moje wątpliwości wzkazując palcem na zakapturzoną
postać w łódce, do której wsiadała właśnie następna przeźroczysta postać.
-... Potem -
Kontynuowała Hekate - Dusza tego człowieka dołącza do tej wielkiej kolejki aż
do tamtej kamiennej ławy.
Podążałam wzrokiem, za
wskazującym pacem Hekate. Mój wzrok osiadł na trzech postaciach siedzących za
kamienną ławą. Po chwili usłyszałam wyjaśniający głos Hekate:
- To są trzej sędziowie
Hadesu, pierwszy z nich pokazuje co było dobre w życiu człowieka, drugi to, co
złe, no a trzeci sumuje to wszystko i wydaje wyrok. Za bohaterstwo i odwagę
można trafić do Elizeum, za kłamstwo i obłudę na Pola Kary, a jeżeli nie
przeważa ani dobro ani zło wysyłają cię na Łąki Asfadelowe, gdzie snujesz się
bez celu przez całą wieczność... Jak widzisz - Hekate nagle się ożywiła - Koło
nich stoi Cerber, bardzo miły z niego psiak, choć... nie lubi intruzów -
Powiedziała ostrzegawczo Hekate.
- OK, będę na niego
uważać - powiedziałam, niezbyt zadowolona z perspektywy spotkania z tym
wyrośniętym rottweilerem.
- Tam mieszka Hades, król
podziemia - Hekate wskazała na wielki pałac - Radzę ci się do niego nie
zbliżać...
- Rozumiem...
- W takim razie słuchaj -
Zaczeła Hekate - Ethan chciał się z tobą spotkać przy jeziorze Stygijskim, aby
do niego dotrzeć musisz pójść brzegiem Styksu - wskazała na czarne wody rzeki-
Gdy się spotkacie on powie ci resztę... Powodzenia Lynette!
Po wypowiedzeniu tych
słów Hekate machnęła ręką i żelazne drzwi zatrzasnęły się, zostawiając mnie
samą. Powoli ruszyłam w dół. Schodząc ze stromego zbocza kilka razy
poślizgnęłam się na sypkim żwirze, lecz ostatecznie udało mi się zachować
równowagę. Szłam tak przez jakiś czas, aż w końcu udało mi się dotrzeć na skraj
doliny. Teraz widok zasłaniała mi niekończąca się kolejka dusz, ale ja
wiedziałam co jest przede mną - Pałac Hadesa. Wyjęłam małą, świecącą buteleczkę
od Hekate. Przez chwile się wahałam wpatrując się w świecący płyn, po czym
wypiłam go jednym chlustem. Przez chwile nic się nie działo, lecz nagle zgięłam
się w pół i upuściłam buteleczkę, która rozbiła się na milion kawałków. Czułam,
jakby w moim wnętrzu szalał żywy ogień. Nie mogłam zaczerpnąć powietrza i gdy
już myślałam, że zostałam otruta nagle... wszystko ustąpiło. Zdezorjętowana
spojrzałam na swoje ręce - nie zobaczyłam żadnej różnicy. Może zmieniłam się w
oczach tamtych - pomyślałam, patrząc na dusze sunące w kolejce. Niepewnym
krokiem ruszyłam w ich kierunku - nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Poczułam się
pewnej i zaczęłam przepychać się przez tłum. Po chwili zaczęło mnie ogarniać
dziwne poczucie, że nie mam kontroli nad swoim ciałem, a przed oczami zaczęła
pojawiać się mgła. No nie - pomyślałam - Nie teraz.... Popatrzyłam na czarną
róże, którą nadal trzymałam w ręce i oberwałam jeden jej płatek. Poczekałam
chwile, lecz uczucie wciąż narastało. Oberwałam drugi płatek - z takim samym
skutkiem. Zdesperowana zaczęłam obrywać płatki bez opamiętania. W końcu zaczęło
mi się rozjaśniać przed oczami i odzyskałam czucie w kończynach. Schowałam róże
(której teraz brakowało połowy płatków) i ruszyłam dalej. Po kilku minutach
przedzierania się przez tłum dotarłam do czarnych wód Styksu. Zdziwiona
zauważyłam, że wraz z rwącym nurtem płyną najróżniejsze przedmioty. Były tam
lalki, pluszowe misie, ale też dokumenty, zdjęcia itp. Szłam brzegiem rzeki,
zastanawiając co te przedmioty mogą oznaczać. Zauważyłam, że wielkiej kolejki
pilnują szkieletowi wojownicy. Mieli na sobie metalowe zbroje i hełmy, a za
pasami zwisały im długie miecze, za to w kościstych rękach trzymali długie,
ostre włócznie. Właśnie popychali nimi jakąś zbłąkaną duszę prowadząc ją na
koniec kolejki. Z przerażeniem stwierdziłam, że dwóch szkieletowych strażników
idzie w moją stronę... Szybko wmieszałam się w tłum biegnąc pod prąd kolejki.
Jednak kątem oka zauważyłam, że szkielety już ruszyły w pościg. Szybcy są, jak
na umarłych - pomyślałam ze strachem. Biegłam ile sił w nogach, przepychając
się pomiędzy duszami. Niektóre rzucały mi przelotne spojrzenia, lecz większość
nie zwracała na mnie uwagi. Po chwili szkielety zaczęły mnie doganiać. Co
gorsza znowu wróciły mi zawroty głowy. Opadałam z sił, nie mogłam biec dalej.
Zatrzymałam się, nie mogłam dalej biec. Oszołomiona patrzyłam, jak do mnie
podchodzą i wpychają gdzieś do kolejki. Szłam na sztywnych nogach gdzie mi
kazali, jakby pchana przez jakąś niewidzialną siłę. Gorączkowo starałam się coś
wymyśleć, lecz głowę rozsadzał mi okropny ból. Gdy trochę przygasł pomyślałam -
Teraz nie uda mi się stąd wyrwać... Chociaż? To może nawet dobrze - W mojej
głowie pojawiła się nieoczekiwana myśl - Może ci sędziowie pokażą mi moje całe
życie? Przecież ucieknę przy najlepszej okazji... Z tą myślą zostałam
wypchnięta gdzieś do przodu, już chciałam się odwrócić i zapytać kto to zrobił,
gdy nagle zamarłam w bezruchu. Stałam przed wysoką na trzy metry ławą za którą
siedzieli trzej mężczyźni równie wielkich rozmiarów. Pierwszy z nich spojrzał
mi w oczy i nagle pojawiła się wizja. Przed moimi oczami przeleciało w jednym
momęcie milion obrazów. Na niektórych byłam ja przytulająca się do jakiejś
kobiety, która pewnie była moją matką, na innych pomagałam jakiejś starszej
kobiecie. Był tam też Ethan... Przemknęły mi przed oczami niezliczone twarze i
sytuacje, a było tego tyle, że po chwili byłam całkiem skołowana. Nagle wizja
się urwała, znów stałam przed wielką, kamienną ławą. Wtedy drugi mężczyzna
spojrzał mi w oczy. Moje myśli znów zalał potok zdarzeń. Byliśmy tam ja i
Ethan, włamywaliśmy się do jakiegoś dziwnego pomieszczenia... Nagle obraz
zaczął się zamazywać, widziałam zdziwione (pewnie tak samo jak moja) twarze
sędzi. Po chwili obraz ustąpił miejsca innemu. Widziałam siebie w tej właśnie
chwili, stojącą przed siedziami. Obraz zadygotał i zgasł, wpatrywałam się teraz
w trzy zdziwione twarze sędzi. Patrzyli na mnie w oszołomieniu, nie wiedząc, co
o tym myśleć. Ooł...- pomyślałam, rzucając się do ucieczki. Nie udało mi się
jednak zrobić ani kroku, nogi miałam jak z waty. Spojrzałam w dół na swoje nogi
i z okrzykiem przerażenia i zdziwienia stwierdziłam, że ich nie widzę! Unosiłam
się nad ziemią, tak samo jak inne dusze. Pierwszy sędzia zdołał się już otrząsnąć
z oszołomienia i zawołał:
- Cerber! Bierz ją!!!
W ułamku sekundy wielki,
trzygłowy pies rzucił się na mnie i chwycił zębami za skrawek mojej sukienki.
Po chwili wisiałam w powietrzu, trzymana przez środkową z głów. Dwie pozostałe
ujadały wściekle odsłaniając potężne kły. Na domiar złego ból powrócił, a przed
oczami pojawiła się mgła. Spojrzałam na moje ręce, które były teraz na wpół
przeźroczyste. Cerber szarpnął mną gwałtownie i czarna róża, którą dostałam od
Hekate wysunęła się mi zza pasa i wolno opadła na skalne podłoże. Ale ja już
tego nie widziałam, nieprzytomna wisiałam trzy metry nad ziemią, na łasce
trzygłowego, piekielnego psa.
***
Niewiele pamiętam z tego
co działo się dalej. Wiem, że obudziłam się ciągnięta przez dwóch szkieletowych
strażników. Przeszliśmy przez bramę wykonaną z kości, a potem ruszyliśmy w
kierunku wielkiego, czarnego pałacu. Nad nim krążyły dziwne, przypominające
człowieka skrzydlate stworzenia. Miały szerokie, błoniaste skrzydła i przypominały
trochę nietoperze. Weszliśmy przez wielkie, kute wrota do obszernego hallu. Na
lśniących, obsydianowych ścianach wisiały pochodnie, które zamiast uchwytów
były przymocowane do ściany za pomocą
kościstych dłoni. Wyglądało to tak, jakby wynurzające się ze ściany szkieletowe
ręce je podtrzymywały. Korytarz nie był oświetlony, przez inne źródło
światła. Po szkarłatnym dywanie szła nam
na spotkanie piękna kobieta. Jej długie, brązowe, kręcone włosy delikatnie
opadały kaskadą na plecy. Miała na sobie długą, zieloną sunie z gorsetem.
Spojrzała na mnie lodowato swoimi morskimi oczami. Następnie dała znak dłonią,
żeby szkielety poszły za nią. Po chwili otworzyła któreś z drzwi i powiedziała
melodyjnym głosem:
- Hadesie, masz gości.
- Dobrze Persefono,
wprowadź ich. - odpowiedział męski głos z wnętrza pokoju.
Szkielety wciągnęły mnie
do środka obszernej komnaty. Na ścianach wisiały ludzkie czaszki, które
nadawały jej mrocznego wyglądu. W centrum pokoju stały cztery posągi
przedstawiające wielkie, skrzydlate potwory, pilnujące ozdobionego szlachetnymi
kamieniami tronu. T Na tym wielkim, błyszczącym tronie siedział wysoki
mężczyzna. Miał czarne włosy i lekki zarost. Był wyjątkowo blady, chociaż miał
dobrze zbudowaną sylwetkę. Patrzył na mnie szarymi oczami. Gdy wstał fałdy jego
czarnej szaty lekko zafalowały. Zmierzył mnie wzrokiem po czym powiedział
wyjątkowo mocnym głosem:
- A, kogo mi tu
przyprowadzacie?! Przecież ona żyje!
- Wiem panie -
odpowiedziała cierpliwie Persefona - Ta dziewczyna narobiła dzisiaj niezłego
zamieszania przy sądzie...
Hades opadł na tron.
Przez chwile siedział tak w ciszy jakby
zastanawiając się co ze mną zrobić.
- Zamknijcie ją w moich
lochach. Zajmę się nią później, a jeżeli zemrze do tej pory, to będziemy mieć
kolejną duszę, którą trzeba się zająć! - zabrzmiał jego srogi rozkaz.
_________________________________________
Witajcie! Baaardzo przepraszamy za nie
wstawianie rozdziałów, ale ja i Mima byłyśmy na wyjeździe... Bardzo staramy się
wstawiać rozdziały na czas, ale czasem po prostu nie ma kto tego zrobić. Mamy
nadzieję na zrozumienie w tej sprawie. Dziękujemy za wyrozumiałość.
komentujcie
buuuuziaczki ;-* ;-* ;-*
Zomiju
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz